„Nasze” Bieszczady 2023

„Góry aż do nieba
I zieleni krzyk…”

     
       Wszystko poszło zgodnie z planem. Po tym jak w ubiegłym roku zjechaliśmy z Tomkiem Beskid Niski, w kolejnym, zupełnie naturalnie obieramy cel na Bieszczady. Wracam tu, po piętnastu latach, ale z innym nastawieniem i też oczekiwaniami.

     Siłą wyższą złych rzeczy, będą to Bieszczady Zachodnie, w granicach naszego kraju. W normalnych okolicznościach, może i pokusilibyśmy się wjechać na część ukraińską. Tegorocznym zamysłem chciałem w zasadzie zamknąć pełną trasę, którą  rozpoczęliśmy kilka lat temu w Żywcu, przez Babią Górę, Gorce, Tatry, Pieniny do Nowego Sącza, potem jak pamiętamy z Nowego Sącza do Krosna i teraz, z Krosna do Przemyśla.

       Same Bieszczady to rozległe pasmo zamykające się między przełęczą Łupkowską a Wyszkowską na Ukrainie. Dzieli się je część Zachodnią i Wschodnią, a same Bieszczady Zachodnie rozpościerają się od wspomnianej przełęczy Łupkowskiej do Użockiej, tuż za naszą granicą, ale jednak po ukraińskiej stronie.
    Bieszczady to bardzo wyjątkowe góry. Charakterystyczną cechą krajobrazu są połoniny; rozległe, nagrzane łąki (murawy alpejskie i subalpejskie) w partiach szczytowych. Mimo tego, Bieszczady zalicza się Beskidów Lesistych.

      Nasza trasa zakładała przemierzyć Bieszczady na wskroś, głównie Wielką Pętlą Bieszczadzką, odwiedzając po drodze jak najwięcej charakterystycznych miejsc. Zupełną nowością tej wyprawy, był cały dzień wolny, poświęcony na górską wędrówkę, szlakiem na Tarnicę. Zaczęliśmy w Krośnie (a nawet nieco wcześniej), by przez Komańczę, Ustrzyki Górne, Ustrzyki Dolne i Sanok dojechać do Przemyśla.
          Czy to się udało? 

Dzień 1 (dojazd)
sobota, 12 sierpnia 2023 r.
Trasa: Wojaszówka – Odrzykoń – Krosno 
dystans: 20,5 km               czas jazdy: 1:17               prędkość średnia 16,0 km/h
Ślad GPX (do pobrania)

       Najbardziej uciążliwe są podróże pociągiem i z rowerami. Do Krosna w ogóle ciężko dojechać, dlatego wysiadamy w Wojaszówce, kilkanaście kilometrów od miasta. Do samego Krosna dojechalibyśmy dopiero po godz. 23. Po drodze mamy dwie przesiadki: we Wrocławiu i Rzeszowie. Najmniej przyjemnie w IC, na odcinku Wrocław – Rzeszów. Tłok straszny.
         Szczęśliwie jednak wysiadamy około godz. 16 w Wojaszówce. Stacja w polu (to nic nie szkodzi), kombajn tuż obok kosi zboże. Jakiś rozochocony jamnik za płotem wita nas na Podkarpaciu. No, tak szczerze, to jego zachowanie nie wskazuje by faktycznie nas witał. Szanujemy zdanie jamnika, ale szykujemy się i ruszamy na Krosno. Z drogi widać w oddali zamek Kamieniec, zbudowany w czasach Kazimierza Wielkiego, a którego historia była inspiracją dla Aleksandra Fredry przy pisaniu „Zemsty”. Gdyby tam zajechać, trzeba by się wdrapywać na niezłe wzniesienie, a chcemy być wcześnie w Krośnie. Po drodze zajeżdżamy tylko pod kościół w Odrzykoniu. 

w Wojaszówce
w drodze do Krosna – zamek Kamieniec w oddali

         W Krośnie kwaterujemy się w schronisku. Są wolne pokoje, bo mieszka tu duża grupa uchodźców. Wieczorem obowiązkowy spacer po mieście, bo starówka jest niczego sobie. Jest tu kilka kościołów i innych zabytkowych obiektów. Zaczyna się dobrze. Nawet nieźle. Pogoda też nam sprzyja. Mój osobisty przepowiadacz pogodowy (Tomek), zapowiada, że w Bieszczadach ma być pięknie przez cały tydzień. 

rynek w Krośnie
stare miasto w Krośnie
stare miasto w Krośnie

Dzień 2
niedziela, 13 sierpnia 2023 r.

Trasa: Krosno – Rymanów – Bukowsko – Szczawne – Komańcza
dystans: 63,6 km               czas jazdy: 3:44               prędkość średnia: 17,0 km/h
Ślad PGX (do pobrania)

trasa

       To jeszcze nie dzisiaj. Jeszcze dziś nie będziemy jechali przez Bieszczady, chociaż na koniec dnia do nich dojedziemy. Na razie jednak, jeszcze przez Beskid Niski. Pogoda rewelacyjna. Z Krosna ruszamy w pierwszym odcinku na Rymanów. Na razie płasko.
       W Rymanowie zatrzymujemy się w okolicach rynku. Nieopodal kościoła (bardzo okazała budowla z końca XVIII w.) jest ładnie zagospodarowany zielony skwer. Jak spod ziemi pojawia się Marek, czy też pan Marek i zaczyna z nami pogawędkę. Sam też jeździ na rowerze i wypytuje nas skąd jesteśmy, gdzie jedziemy itd. Sympatyczna rozmowa.

       Potem idziemy zobaczyć dawną synagogę, tuż po drugiej stronie ulicy. To stary obiekt – jak piszą – drugi pod tym względem na całym Podkarpaciu. Pochodzi z przełomu XVII i XVIII w. Społeczność żydowska w Rymanowie była bardzo liczna, jak to w Galicji. Synagoga przetrwała zawieruchy wojenne i w ostatnich latach była remontowana. Nie wchodziliśmy do środka, podobno można, ale trzeba się umówić. My nie mieliśmy na to czasu. Wnętrze jest bogate architektonicznie, między innymi miejsce dawnej bimy wyznaczają cztery smukłe, ośmiometrowe kolumny.
       Nie dowiem się za to już nigdy, czemu nie poszliśmy na rymanowski kirkut, położony w sumie całkiem niedaleko za kościołem. Zajmuje ponad 2,5 ha powierzchni i ocalało na nim około dwustu macew, w tym kilka z początku XVII wieku. Tak samo nie poszliśmy zobaczyć dawnego dworu Potockich (z 1826 roku), w którym teraz mieści się nadleśnictwo. 

droga do Rymanowa
kościół w Rymanowie
w Rymanowie
synagoga w Rymanowie

            To może lepiej skupić się na tym, co jednak widzieliśmy.
           Z Rymanowa wybraliśmy drogę na Bukowsko. Mogliśmy jechać na Jaśliska, ale tam już byłem i zawsze to lepiej przejechać nową drogą do Komańczy. Przy wyjeździe z Rymanowa wyprowadziłem nas przez bród ulicą Dworską. Sama rzeka (Tabor) płytka, ale wyłożona śliskimi jak słowa polityków płytami.

          Droga na Bukowsko mija nam szybko i łatwo. Mijamy jezioro Sieniawskie, sztuczny zbiornik na Wisłoku i samą zaporę. W Bukowsku realizujemy z Tomkiem planowaną przerwę, a sklepik przy stacji łapiemy w ostatnich minutach otwarcia (godz. 12). A potem siadamy w cieniu, bo robi się naprawdę gorąco. Na razie przemierzamy głównie otwarte przestrzenie i mniej tu lasów. 

wyjazd brodem w Rymanowie
jezioro Sieniawskie

      Nie zatrzymując się nigdzie po drodze, dojeżdżamy do Płonnej, kiedyś dużej i żywej wsi, dziś małej osady, lichej resztki dawnego świata, którą łatwo z rozpędu przejechać. Płonna to taki żywy przykład obszaru Beskidu Niskiego, a właściwie Pogórza Bukowskiego. W 1939 roku stały tu 174 domy. Wspomnieniem dawnego, świata ludzi, ich codziennych spraw, może marzeń, smutków i radości są teraz ruiny murowanej cerkwi oraz odnowionej, trójdzielnej, parawanowej dzwonnicy. To obiekty z końca XVIII wieku. Jest tu też cmentarz dawnych mieszkańców, a w Płonnej istniał także kiedyś dwór Tarnowskich i to już w XVI wieku.

     Z Płonnej pochodził Stefan Dymiter „Cocoro”, genialny, niewidomy romski skrzypek samouk. Jeden z najsłynniejszych w Polsce grajków ulicznych, i o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. Już jako dziecko stracił wzrok, a także miał amputowane nogi i niesprawną prawą rękę, dlatego skrzypce trzymał na brzuchu, podpierając instrument w charakterystyczny sposób. Los obdarzył go prawdziwym, samorodnym talentem muzycznym. Został dostrzeżony przez grupę Piwnica pod Baranami, a także przez Macieja Maleńczuka. Dzięki temu, zagrał koncert w Filharmonii Krakowskiej – i to nie znając w ogóle nut. Zmarł w 2002 roku w Kowarach i tam też odbywa się festiwal muzyki etno jego imienia.
         Wjeżdżając do Płonnej od Bukowska, na przystanku można zobaczyć mural z wizerunkiem muzyka. Zastanawiałem się, kogo przedstawia. Jak widać, trzeba podróżować, żeby się czegoś nauczyć. 

Płonna i mural z „Cocoro”
ruiny cerkwi w Płonnej
ruiny cerkwi w Płonnej
ruiny cerkwi w Płonnej

            Za Bukowskiem teren stawał się coraz bardziej wymagający, aż dojechaliśmy do rzeki Osławy i jazda w jej dolinie stała się łatwiejsza. W Szczawnem, zatrzymujemy się przy cerkwi; dawniej greckokatolicka, obecnie prawosławna. Jest to cerkiew drewniana, pokryta zielonym, blaszanym dachem, co nadaje jest duży kontrast. Zbudowana pod koniec XIX w., niewiele brakowało, a zostałaby przeznaczona do rozbiórki. Nie miała czemu służyć, kiedy w 1945 roku greckokatolickich Ukraińców wysiedlono do ZSRR.
           Mieliśmy szczęście, bo akurat zebrała się grupa turystów, a miła miejscowa starsza pani wewnątrz świątyni bawiła nas barwnymi opowieściami. 

gmina Komańcza
w drodze do Komańczy
cerkiew w Szczawnem
cerkiew w Szczawnem
cerkiew w Szczawnem (dzwonnica i cmentarz)

       Ze Szczawnego był już krótki odcinek do Komańczy. Droga równa, tyko wiatr wsteczny (i taki był od rana) i niestety duży ruch samochodowy, a tę drogę upodobali sobie też motocykliści. Zatrzęsienie ich dzisiaj. Dojeżdżamy do Komańczy, naszych bieszczadzkich wrót. W naszej kwaterze meldujemy się już po godz. 16. Mamy mnóstwo czasu, a pokój „U Marii”  już na nas czeka.
           Obowiązkowa przechadzka po Komańczy. Ponoć nazwa miejscowości ma pochodzić od tatarskiego plemienia Kumańczy, którzy dotarli przed wiekami. Zachodzimy pod dawne schronisko PTTK (spaliśmy tu w 2008 roku) i klasztor norbertanek, gdzie internowany był kardynał Wyszyński między 1955 a 1956 rokiem.
        W dawnym schronisku jest restauracja i tu zostajemy na regenerację. I nawet wskutek pewnej pomyłki, obdarowano nas gratisową pizzą.
         Jutro wjeżdżamy w Bieszczady, a odcinek do Wetliny będzie jednym z dwóch, który powtarzam z 2008 roku. Tyle, że jutro mamy plan jechać do samych Ustrzyk Górnych. 

klasztor w Komańczy

Dzień 3
poniedziałek, 14 sierpnia 2023 r.
Trasa: Komańcza – Nowy Łupków – Smolnik – Cisna – Wetlina – Ustrzyki Górne dystans: 71,0 km               czas jazdy: 4:28             prędkość średnia: 15,8 km/h 
Ślad GPX (do pobrania)

trasa

     Od Komańczy zaczynają się dla nas Bieszczady i przed nami najbardziej wymagające dni.  Przed wyjazdem, zaopatrujemy się w sklepie na drogę. Są dwaj inni kolarze, ale raczej „młodzieżowcy” i jadą na pełnym luzie z minimalnym obciążeniem. Przed sklepem zasiaduje też „Dziad Bieszczadzki” o sfatygowanych stopach. Chyba prawdziwy, bo oczy ma przymknięte. 

      Za Komańczą mijamy przy samej drodze ekomuzeum plenerowe „Na Wypale”. Nie wstępujemy do niego, ale warto wspomnieć, że traktuje o zanikającym zawodzie, a kiedyś wszechobecnych w krajobrazie Bieszczad retortach do wypalania węgla drzewnego. Te stalowe, cylindryczne piece są pomysłem technicznym stosunkowo niedawnym, bo z początku lat 80tych XX wieku i zastąpiły wcześniej stosowane i dające gorsze efekty (przede wszystkim zanieczyszczony siarką) mielerze. W nich z kolei węgiel drzewny wypalano w płytkich, kilkumetrowej średnicy dołach, w których układano drewno najpierw pionowo, a później pod kątem, tworząc swojego rodzaju kopułę, którą później przykrywano i uszczelniano gliną, ziemią, słomą, darnią. Dostęp tlenu był przy tym kontrolowany.
      Najbardziej cenione było drewno bukowe (nie brakuje go w Karpatach), ale węgiel drzewny uzyskiwano też z innych rodzajów; z jesionu, dębu, jaworu, czy olszy, przy czym nigdy nie łączono ich we wspólnym procesie, ze względu na odmienne właściwości drewna i różne temperatury zwęglania.
           To tyle o węglu drzewnym.
    

wyjazd z Komańczy
retort
do Cisnej

    Od  Komańczy podjazd za podjazdem i coraz bardziej do góry. Ruch samochodowy ogromny, a przy tym i motocykliści nie odpuszczają. Jakoś inaczej zachowałem w pamięci poprzednią drogę przez Bieszczady. Na którymś tam podjeździe widzimy rozjechaną żmiję. Gorąc dziś dokucza (pogoda piękna) i wciąż po drodze raczej mało lasu, widać go gdzieś w oddali, bo przy drodze łąki i uprawne pola. Tomek ciśnie na podjazdach po swojemu, mi to przychodzi z mniejszą swobodą.
    Za Wolą Michową zaczął się bieszczadzki las i podjeżdżamy do przełęczy Przysłup (Nad Szczerbakówką), a potem już ostry zjazd do Cisnej. Przed tą miejscowością mijamy obleganą stację Bieszczadzkiej Kolei Leśnej. Powstała ona jako linia wąskotorowa jeszcze pod koniec XIX w. między Przysłupem a Balnicą. Po II wojnie światowej służyła jako kolej leśna do transportu drewna. Obecnie jest atrakcją turystyczną Bieszczad.
          W Cisnej robimy dłuższy postój. Dużo turystów ściągnęło w ten weekend w Bieszczady, stąd panuje tu klasyczny ruch turystyczny. Zajrzeliśmy do słynnej Siekierezady. Są też pamiątki (każde dziecko dostanie po powrocie koszulkę ze zwierzakiem jakie chciało); i dobrze, bo później już takich nie widziałem.
          Przerwa się przydała. Z Cisnej jedziemy na Ustrzyki Górne. Kolejna przełęcz i druga już dziś o nazwie Przysłup, a potem zjazd do Wetliny. Lada moment i wjedziemy w granice parku narodowego. W Wetlinie też przystajemy. Jest nawet ten sam pamiątkarski, w którym wtedy (czyli w 2008 roku) kupiliśmy Tomkowi (czyli temu, z którym teraz jadę) koszulkę. Teraz Tomek coś tam kupuje sam. Chwilę rozmawiamy z młodym sprzedawcą.

do Cisnej
w Cisnej
Siekierezada

        Przejeżdżamy Wetlinę i dojeżdżamy do tej samej tablicy przy granicy parku, do której dojechałem w 2008 roku. Ależ ja się wtedy podgrzałem, jakież emocje mną targały i ileż mąk przeżywałem. Wspomnienie. Teraz też uwieczniam to miejsce. Przy pierwszym podejściu, podmuch wiatru wywraca mój krzywo ustawiony rower się na trawę. Trzeba powtórzyć ujęcie. Jedziemy dalej, w Bieszczadzki Park Narodowy, tak jak chciałem. Od tej pory, wszystko już będzie dla mnie nowe, aż do Ustrzyk Dolnych.
         Bieszczadzki Park Narodowy powstał w 1973 r., a rok później ruszyła harcerska akcja Operacja Bieszczady 40. Początkowo park narodowy był znacznie mniejszy obszarowo. Obejmował jedynie Tarnicę, Krzemień i Halicz oraz okolice Połoniny Caryńskiej. Powierzchnię parku powiększano później jeszcze czterokrotnie.

        Za Wetliną najdłuższy podjazd do przełęczy Wyżnej. To już 872 m n.p.m. Ten odcinek to już mnie wycisnął. Na przełęczy zatrzymaliśmy się na parkingu. Zakładałem wcześniej, że jak pogoda pozwoli, to zrobimy krótkie podejście na połoninę Wetlińską. Podchodzimy żółtym, potem czerwonym szlakiem w rejon schroniska Chatka Puchatka.
       To dość krótka trasa, ale  miejscami podejście bywa ostre i śliskie. Z połoniny piękny, rozległy widok, tak charakterystyczny dla Bieszczadów. Tak w zasadzie to jest to wschodni kraniec połoniny Wetlińskiej. Nie jesteśmy tu długo. Wracamy na parking tą samą drogą. Cały ten odcinek zajął nam z półtorej godziny. Na szlaku dużo ludzi. 

do Wetliny
Bieszczadzki Park Narodowy (ujęcie drugie)
do przełęczy Wyżnej
na Połoninie Wetlińskiej
na Połoninie Wetlińskiej

        Za przełęczą Wyżną serpentyny i zjazd, z którego widać w okazałości połoninę Caryńską. Do Ustrzyk Górnych czeka nas jeszcze jeden solidny podjazd, na przełęcz Wyżniańską, a później już tylko w dół do samych Ustrzyk. Meldujemy się w schronisku Kremenaros późnym popołudniem. Jest klimat. W restauracji z głośników płynie SDM, choć zdecydowanie wolę KSU, ale to nie dla każdego.
        Góry otaczają miejscowość z każdej strony. Dojechaliśmy do Ustrzyk Górnych. Jestem prawie na koniuszku Polski.

Dzień 4
wtorek, 15 sierpnia 2023 r.
akcja górska Tarnica
Ślad GPX (do pobrania)

         Po raz pierwszy w całej historii moich wyjazdów, przeznaczam jeden cały dzień na wyjście w góry. To nieoczekiwana nowość. W Ustrzykach Górnych zbiega się, czy też zaczyna wiele szlaków, można iść na Rawkę, na Kremenarosa, na połoninę Caryńską, na Wołosate i Ryzsypaniec, no i wreszcie na Tarnicę. No i my właśnie wybraliśmy wyjście na Tarnicę.
         Od samych Ustrzyk szlak prowadzi przez las, miejscami ostro do góry. Za wiatą turystyczną jeszcze trochę trzeba przejść nim kończy się linia lasu i zaczyna połonina. Tu też solidnie do góry, do pierwszej kulminacji Szerokiego Wierchu (łącznie są cztery). Już stąd rozpościera się wszechrozległa panorama tej części Bieszczad, na Połoninę Caryńską, Bukowe Berdo i oczywiście samą Tarnicę. Dalej szlak prowadzi pasmem Szerokiego Wierchu. I otóż i Tarnica, oblegana z każdej strony.
          Ale i tak można przysiąść gdzieś na skraju ścieżki i popatrzeć po górach. Tam, za Tarnicą już zaraz Ukraina. Nawet w taki piękny dzień jak dzisiaj, chcąc nie chcąc biegną myśli w tę stronę, co jest tam teraz, za granicą i co się działo na tych ziemiach osiemdziesiąt lat wcześniej.

trasa na Tarnicę
na Tarnicę
pod Szerokim Wierchem
pod Tarnicą
pod Tarnicą
pod Tarnicą (Szeroki Wierch)
pod Tarnicą
pod Tarnicą
Tarnica
na Tarnicy
zejście z Tarnicy
buczyna
las

       Tym samym szlakiem wróciliśmy do Ustrzyk. W drodze powrotnej drogę przecięła nam żmija. Było już po godz. 15, gdy zeszliśmy do Ustrzyk. Było już późno, a wielu piechurów dopiero teraz wyzywająco wybierało się na samą Tarnicę. To przecież kawał drogi.
         Jeszcze wieczorem wyszliśmy na ścieżkę przyrodniczą „Salamandra”, wzdłuż potoku Wołosatka. Salamandry nie widzieliśmy, ale zimorodka już tak. Ścieżka wyprowadziła nas na drogę na Wołosate. Nad Bieszczadami niebo o zachodzie płonęło czerwienią.
         Jutro ruszamy dalej. Przenosimy się z Ustrzyk do Ustrzyk.

trasa piesza ścieżką przyrodniczą „Salamandra”
Wołosatka
ścieżka przyrodnicza „Salamandra”
zachód Słońca nad Bieszczadami

Dzień 5
środa, 16 sierpnia 2023 r.
Trasa: Ustrzyki Grn. – Stuposiany – Lutowiska – Czarna – Hoszów – Ustrzyki Dln. dystans: 53,7 km               czas jazdy: 3:03               prędkość średnia 17,6 km/h
Ślad GPX (do pobrania)

trasa

        Z samego rana, po śniadaniu opuszczamy nasze schronisko. Do Stuposian prowadził nas potok Wołosaty i jechało się przyjemnie. Chcieliśmy zajść na ścieżkę przyrodniczą „Dolina Potoku Zwór”, ale ta ścieżka w sumie nie istnieje. Jedziemy więc dalej i za Berezkami wyjechaliśmy z granic parku narodowego. Trudno tu pojeździć rowerem, bo Bieszczadzkim PN, bo to park typowo górski. Niewiele tu dróg poza Wielką Pętlą Bieszczadzką. Zresztą wpychać się z sakwami, to też nie najwygodniejszy pomysł. Niemniej Bieszczadzki Park Narodowy przejechany możliwie najdłuższą drogą, tak jak kiedyś chciałem.
      W Stuposianach Wołosaty wpada do Sanu, który tu jeszcze jest dość niepozorny.  Od tego miejsca znów zaczęły się podjazdy. Mimo tego, może warto byłoby jechać nieco na około, przez dzikie pasmo Otrytu.

wyjeżdżamy z Ustrzyk Górnych
przez Bieszczady
przez Bieszczady

        Jedziemy jednak prosto na Lutowiska. W Smolniku skręcamy zobaczyć dawną cerkiew Bojków, zbudowaną pod koniec XVIII w. i wpisaną na listę UNESCO. Na drewnianych balach cerkwi widać ślady pazurów niedźwiedzicy, która przed kilkunastu laty zechciała wedrzeć się do kościoła, bo wyczuła pszczoły i miód. Do trójdzielnej dawnej cerkwi mogliśmy wejść. Dziś jak się miało okazać, oglądaliśmy wiele dawnych drewnianych zabytkowych świątyń.
           W Lutowiskach zatrzymaliśmy na postój. Pod sklepem jakiś facet życzył nam powodzenia. W Lutowiskach są między innymi ruiny synagogi, urokliwy cmentarz żydowski za miastem, a przy kościele celtycki horoskop.

cerkiew w Smolniku
cerkiew w Smolniku

        Zmierzając do Ustrzyk Dolnych droga to na przemian niekończące się zjazdy i podjazdy. Nie jakieś długie, ale  nieustanne. Dopiero przed samymi Ustrzykami teren się wypłaszczył. Jak wspomniałem, drogę uświetniały drewniane zabytki sakralne. Mijaliśmy je w Czarnej Górnej, Żłobku, Rabem i Hoszowie. Są to obiekty z połowy XIX lub początku XX w.
         Ten obszar, rozciągający się wraz z Lutowiskami, Czarną i Ustrzykami Dolnymi, po II wojnie światowej należał do ZSRR i dopiero na podstawie umowy z 1951 r, o zamianie granic, został włączony do Polski. W zamian za te odludzia, oddaliśmy Sowietom zasobne w węgiel tereny na Lubelszczyźnie.

przez Bieszczady
cerkiew w Żłobku
cerkiew w Rabem
cerkiew w Hoszowie
Ustrzyki Dolne

          Z dużym impetem wjechaliśmy do Ustrzyk Dolnych i od razu skierowaliśmy się do centrum miasta i muzeum przyrodniczego Bieszczadzkiego Parku Narodowego, przedstawiającego nowoczesną ekspozycję Bieszczad. I są też pamiątki. Pokręciliśmy  się po też chwilę po mieście (ale na pieszą trasę będzie czas później).
          Zajechaliśmy do naszej kwatery, dziś to prywatne pokoje, z widokiem na górę Gromadzyń i stok. Tyle, że popsuła się pogoda i zaczęło padać. Mimo tej nieprzychylności i tak poszliśmy na miasto, na zwyczajowy obiad, a ponadto za nic bym nie odpuścił kirkutu. I tak po drodze przegapiłem ten w Lutowiskach.
      To był długi spacer po tych Ustrzykach, na kirkut położony na zboczu Gromadzynia. Nie jest łatwo do niego dotrzeć, bo nie prowadzi tam w zasadzie żadna droga, tylko ścieżka. To stary cmentarz, założony być może w połowie XVIII w. W centrum miasta zachowała się synagoga, bardzo przebudowana i dzisiaj jest tam biblioteka.

w Ustrzykach Dolnych
w muzeum przyrodniczym
na kirkut w Ustrzykach Dolnych
kirkut w Ustrzykach Dolnych
kirkut w Ustrzykach Dolnych
kirkut w Ustrzykach Dolnych

      Wróciliśmy do miasta i znaleźliśmy dobre miejsce, bo kiszki już nam porządnie marsza grały. Suta i wyborna to była wieczerza, że ciężko wstać. Tak czy inaczej, daje to okazję do długich męskich rozmów. Nie wiem, czy tylko męska przyjaźń jest coś warta, ale na pewno daje wiele.

to było znakomite

Dzień 6
czwartek, 17 sierpnia 2023 r.
Trasa: Ustrzyki Dolne – Ustianowa – Łobozew – Solina – Myczkowce – Glinne – Lesko – Łukawica – Sobień – Bykowce – Sanok
dystans: 62,1 km               czas jazdy: 3:47               prędkość średnia: 16,4 km/h
Ślad GPX (do pobrania)

trasa

          Dziś śniadanie szykujemy we własnym zakresie. Rano pogoda w dalszym ciągu niepewna, ale z czasem się rozeszło. Pierwszy odcinek wiódł nas nad Solinę, ten jeden z symboli Bieszczad, który przyciąga wielkie tłumy. Podjazd do tamy też ma swoje uroki.
        Solina to centrum turystyczne i tak na to trzeba patrzeć. Od niedawna nad zaporą jeździ kolej gondolowa. Nam wystarczył widok z zapory, na jezioro otoczone górami.

zapora w Solinie i jezioro Solińskie
zapora w Solinie i jezioro Solińskie
jezioro Solińskie
zapora w Solinie i jezioro Solińskie
zapora w Solinie i jezioro Solińskie

Z Soliny zjechaliśmy w dół i dalej na Myczkowce. Zapora w Myczkowcach i zbiornik Myczkowski wraz z zaporą w Solinie tworzą jeden Zespół Elektrowni Wodnych. Pomysły by w zakolu Sanu powstała elektrownia sięgają dwudziestolecia międzywojennego, ale projekty zrealizowano dopiero w latach 50tych i 60tych. Z Soliny do Myczkowców droga prowadzi  przy samym jeziorze. Zapora w Myczkowcach już nie jest tak rozległa i efektowna, a woda zmętniała. Niemniej jest to ciekawostka budownictwa wodnego, a do tego w górskim otoczeniu.

jezioro Myczkowskie
zapora w Myczkowcach

        
       Za Myczkowcami robimy skrót na Glinne, spokojną drogą między polami i pod Czarną Górą i wyjeżdżamy na DK84. Na pierwszym parkingu zostawiamy rowery i idziemy kilka minut zobaczyć Kamień Leski, pobliską, interesującą formację skalną. Jej forma to po części erozja, a po trochu działalność człowieka.                                  
        Kilkanaście minut później krajówką zjeżdżamy do Leska.

skała „Kamień Leski”

        Lesko ma kilka fajnych miejsc. Najpierw podjeżdżamy pod zamek Kmitów, pochodzący z 1 poł. XVI w. Piotr Kmita był między innymi marszałkiem koronnym za panowania Zygmunt Starego. Kmitowie przenieśli się tu z pobliskiego Sobienia (tam będziemy później). Zamek ma taką nietypową bryłę, zwłaszcza od strony wejścia; efekt różnych zmian. Obecnie jest tu hotel.
         Zatrzymaliśmy się przy niewielkim skwerze, nieopodal synagogi, zbudowanej w połowie XVII w.,  tym, że obecny wygląd to efekt powojennej restauracji. Synagoga została mocno zdewastowana w czasie wojny, a potem wiele lat niszczała i niewiele brakowało, a popadła by w zupełną ruinę i w ogóle znikła z krajobrazu miasta. Wygląd odtworzono na podstawie dziewiętnastowiecznej  akwaforty. Obecnie jest tu galeria sztuki.
     

zamek w Lesku
zamek w Lesku
w Lesku
synagoga w Lesku
synagoga w Lesku

         Najbardziej jednak chciałem zajść na leski kirkut, sięgający początkami XVI w. Mieści się na stromym, ogrodzonym pagórku, porośniętym starymi drzewami. To między tymi macewami spacerował Pan Samochodzik w towarzystwie panny Helenki, szukając nagrobka alchemika Dawida Katza, co miało być tropem i pomocą w rozwiązaniu zagadki z powiązanej intrygą z czeską Pragą.
      Wielce urokliwy jest leski cmentarz żydowski. Pochylone, poprzewracane, zachodzące na siebie macewy. Zachowało się około 2000 nagrobków, w tym nostalgicznym miejscu.

kirkut w Lesku
kirkut w Lesku
kirkut w Lesku
kirkut w Lesku
kirkut w Lesku

        Z Leska wyjechaliśmy boczną drogą wzdłuż Sanu. Trasy do wyboru miałem dwie; albo przez Sobień, albo przez Zagórze. Wybraliśmy Sobień. Na dobrą sprawę, wyjechaliśmy z Bieszczadów i teraz jesteśmy w Górach Słonnych, części Gór Sanocko-Turczańskich.
          Na zamek Sobień, położony na szczycie obronnego wzniesienia w zakolu Sanu wchodzimy na pieszo, rowery zostawiając na parkingu. Początki zamku sięgają XIII w. Później należał do Kmitów, którzy zbudowali wspomniany wcześniej zamek w Lesku, po tym, jak Węgrzy zniszczyli Sobień. Zamek Sobień, to urokliwe ruiny, z ładnym widokiem na San i okolicę.

pod zamkiem Sobień
zamek Sobień
zamek Sobień
zamek Sobień

        Doliną Sanu dojechaliśmy do samego Sanoka. Po godz. 15 wpadamy do Muzeum Budownictwa Ludowego, największego w Polsce skansenu i jednego z największych w Europie, założonego w 1958 r. Mieliśmy niewiele czasu, bo jest zamykany dość wcześnie, a poza tym zbliżała się burza, ale sporo widzieliśmy, no i oczywiście rynek galicyjski.
     Skansen w Sanoku to bardzo rozległe plenery (38 ha) i mnóstwo nagromadzonych obiektów, spośród których wyróżniają się np. cerkiew z Rosolina, kościół z Bączala Dolnego, czy drewniana synagoga z Połańca. Do tego mnóstwo zagród, obejść i opłotków.

muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku
muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku (rynek galicyjski)
muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku
muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku
muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku
muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku
muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku
muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku

           Udało się nam dojechać do kwaterunku bez uszczerbku, tzn. nie zmoczył nas deszcz. Pokój zacny, ale i tak idziemy na miasto. Trochę siąpi deszcz, ale idziemy przez park i kopiec Adama Mickiewicza. Po drodze na stare miasto mijamy ławeczkę ze Szwejkiem.  Jest i średniowieczny zamek królewski, obecnie muzeum. Zajdziemy tam jutro z rana. Dzisiaj tylko kręcimy się po dziedzińcu, a z muru nieopodal zamku rozpościera się widok na tę część Sanoka. Miasto ma też bardzo ładny rynek.
        Będąc w Sanoku, nie mogliśmy przejść obojętnie obok  Zdzisława Beksińskiego. W tutejszym muzeum jest bogata wystawa poświęcona temu oryginalnemu artyście, który przecież pochodził z Sanoka. Dlatego z wielką chęcią bym jutro z rana zaczął właśnie od muzeum, bo takiej okazji nie sposób przegapić.
        Zaszywamy się „Pod Zegarem” (tym) na sutą wieczerzę. Nie musiałem Tomka aż tak długo przekonywać do tego muzeum jutro z rana.

Sanok
rynek w Sanoku i „nowy ratusz”
rynek w Sanoku; „stary” ratusz i kościół Franciszkanów
pomnik Zdzisława Beksińskiego w Sanoku
Sanok wieczorem

fdsfd

Dzień 7
piątek, 18 sierpnia 2023 r.
Trasa: Sanok – Mrzygłód – Ulucz – Żohatyn – Piątkowa – Iskań – Bachów – Babice Krzywcza – Korytniki – Krasiczyn – Przemyśl
dystans: 82,4 km               czas jazdy: 4:52               prędkość średnia: 16,9 km/h
Ślad GPX (do pobrania)

trasa

      Zobaczyć dzieła Beksińskiego, w oryginale, na wyciągnięcie ręki to duże doświadczenie. Niezmiernie oryginalny był to twórca, o niesamowitej wyobraźni, choć jego sztuka wywołuje miejscami depresyjne odczucia. A przecież nawet malarstwo, to fantastyczne, fantazyjne nawet, niekiedy niemal apokaliptyczne nie było pierwszym wyborem, tylko fotografia i rzeźba.
       W muzeum w Sanoku oprócz dzieł malarskich w kilku salach, są gigantyczne zbiory fotografii, muzyki, którą uwielbiał i przy której tworzył, a także zrekonstruowany gabinet artysty, w jakim pracował w domu w Warszawie. Całą swoją twórczość i majątek, Zdzisław Beksiński zapisał muzeum w Sanoku. Komu miał to pozostawić, skoro jedyny syn popełnił samobójstwo. Przed muzeum, pod wiatą stoi nawet samochód Beksińskiego.        
         W muzeum, oprócz tematyki poświęconej Beksińskiemu, są bogate zbiory ikon, w zasadzie to największy zbiór ikon w Europie liczący ponad 700 eksponatów z okresu XIV – XIX w. Muzeum istniało w sanockim zamku jeszcze przed II wojną światową. Sam zamek też sięga średniowiecza, kiedy już w XII w. istniał tu gród obronny. Wszak Sanok to jeden z Grodów Czerwieńskich.

zamek w Sanoku
zamek w Sanoku
zamek w Sanoku
ikonu w muzeum w Sanoku
ikony w muzeum w Sanoku
Beksiński w muzeum w Sanoku
Beksiński w muzeum w Sanoku
wyjeżdżamy z Sanoka

        To była wielka dawka kultury w tym Sanoku.
Od Sanoka długi czas jedziemy wzdłuż Sanu, w jego szerokiej dolinie. Dziś ta rzeka będzie nam towarzyszyć wielokrotnie. Za Mrzygłodem trafił się remont, ale pozwolono nam przejechać. Do Ulucza podjazdy krótkie, albo wcale. Ciekawa jest wieś Mrzygłód, dawniej miasto, ze średniowieczną zabudową rynkową. Stoi tu pomnik Władysława Jagiełły, bo to ten król nadał przywilej miejski (1424 rok), ufundował stojący po dziś dzień kościół i aż do I rozbioru było to miasto królewskie.  

kamienny, kościół w Trepczy, dawniej cerkiew
nad Sanem
pomnik Jagiełły w Mrzygłodzie

        Po drodze kolejne pamiątki architektury drewnianej; w Hłomczy (poł. XIX w.), w Dobrej (2 poł. XIX w., ale dzwonnica jest starsza, z XVII w.), no i w Uluczu. Ta ostatnia rozbija bank. Jest położona nieco za wsią, na wysokim pagórku, w otoczeniu lasu. Trzeba więc tam podejść, ale to piękny obiekt, budowany w 1659 roku. Wcześniej podejrzewano, że jest z początku XVI w. i tym samym najstarszą drewnianą cerkwią w Polsce.  Dawniej była otoczona murem obronnym i dwoma wieżami – bramami. W bezpośrednim sąsiedztwie cerkwi jest cmentarz.
      W Uluczu przypadła nam chwila dłuższej przerwy. Siedliśmy pod wiatą i co tam w sakwach było na stół.

cerkiew w Hłomczy
cerkiew w Dobrej
cerkiew w Uluczu
cerkiew w Uluczu

           Dalsza droga była już bardziej wymagająca. Odbijaliśmy od Sanu i skończyła się jazda w równej dolinie. Do Borownicy już podjazd, do Żohatynia jeszcze większy. Tu mieliśmy przymusową przerwę na przystanku, bo zbierało się na konkretną burzę i niebo całe sczerniało. Przeczekaliśmy tę burza, która najwyraźniej szalała po drugiej stronie gór.
          W Piątkowej kolejna dawna piękna cerkiew, z 1 poł, XVIII w., trójdzielna, z trzeba kopułami, ale obecnie nieużytkowana.

okolice Żohatynia
idzie burza w Żohatyniu
cerkiew w Piątkowej

         Do Sanu wracamy w Iskaniu. Wjeżdżamy też na Green Velo. Przed Babicami przeprawiamy się na drugi brzeg wiszącym mostem. Tomek nie chce zdjęcia, a mnie z tej niedogodnej opresji ratuje sympatyczna rowerzystka z Holandii, samotnie przemierzająca Green Velo do Krakowa.        
          W Babicach kolejna nieużytkowana drewniana dawna cerkiew (1 poł XIX w.), ale nie ma tak pięknej bryły jak te kilka wcześniej dziś widzianych. Cerkiew jest też w Krzywczej, ale tu rzecz raczej rzadziej spotykana – to cerkiew murowana (1 poł. XIX w., obecnie opuszczona).

          Za Krzywczą trafia się nam wyjątkowo wredny podjazd. Ciągnął się i ciągnął, ale właściwie z niczego, bo tu wysokości rzędu 300-400 m n.p.m. Minęliśmy bezpowrotnie „Rezerwat przyrody Brzoza Czarna w Reczpolu” i w Korytnikach zjechaliśmy ponownie do Sanu. Przekraczamy kolejny raz rzekę i za moment jesteśmy w bajkowym Krasiczynie.

Zamek w Krasiczynie.
Budowla – pomnik historii – powstała pod koniec XVI w., ale już wcześniej istniał tu obronny dwór. Rezydencja związana z magnackim rodem Krasickich (wcześniej Siecińscy – nazwisko Krasicki przyjął inicjator budowy zamku Stanisław Sieciński). To on wniósł czworoboczny zamek z czterema różnymi basztami-bastejami, którym z czasem nadano nazwy: Boska, Papieska, Królewska i Szlachecka, co ma odzwierciedlać porządek praw i rzeczy. W rękach Krasickich pozostawał do 1687 roku.
      Po kilku kolejnych zmianach właścicieli, zamek wziął w posiadanie ród Sapiehów. Wprowadzili oni zwyczaj sadzenia drzew z okazji narodzin kolejnych członków rodu; lip dla dziewczynek i dębów dla chłopców. Rosną one do dzisiaj, jak przykładowo dąb posadzony po narodzinach 14 maja 1867 roku Adama, późniejszego kardynała i w zasadzie przywódcy polskiego Kościoła w Generalnym Gubernatorstwie w czasie II wojny światowej pod nieobecność prymasa Hlonda.
        Zamek szczęśliwie przetrwał II wojnę światową, ale dobra odebrano Krasickim. Później mieściło się tu technikum leśne, a następnie opiekę dzierżyło FSO. Obecnie mieści się tu hotel, ale  możliwością zwiedzania.        
          I my też przeszliśmy się po parku i wokół zamku. Wykorzystujemy na to nasz czas na późną przerwę. Przepiękna jest ta posiadłość, renesansowo-manierystyczna. Uwielbiam zamki i sporo się ich naoglądałem, ale ten jest tak inny od gotyckich, surowych zamków dolnośląskich, czy krzyżackich. Ściany pokryte są sgraffito, czyli dekoracyjną techniką malarstwa ściennego, sama bryła, most nad fosą, park, przywodzą mi na myśl piękne zamki francuskie nad Loarą.

zamek w Krasiczynie
zamek w Krasiczynie
zamek w Krasiczynie
park zamkowy w Krasiczynie
park zamkowy w Krasiczynie
zamek w Krasiczynie

       Z Krasiczyna czekał nas już ostatni odcinek do Przemyśla. Niestety była to droga krajowa, ale szybko poszło. W Przemyślu i schronisku PTTK lądujemy przed godz. 19. Ostatni podjazd pod ulicę Walerego Wygarta.         
        Dzisiaj piątek i w Przemyślu tętni letnie życie. Trzeba iść na miasto i przysiąść koło Szwejka.

dojechaliśmy do Przemyśla
Przemyśl

Dzień 8
sobota, 19 sierpnia 2023 r.
powrót

       Rano nie mamy za dużo czasu. Pociąg odjeżdża o godz. 10 i wystarczyło go na tyle, żeby zjeść na mieście śniadanie i zajść do księgarni po malowankę dla Hanki, bo mnie o to prosiła. Na dworcu tłok, w pociągu tłok. Przed nami dziewięć godzin (planowej) podróży.

Przemyśl

          W ten sposób kończy się kolejna wyprawa. Z jednej strony cieszę się z sukcesu, z drugiej smucę, bo to ostatnia  (na teraz) wyprawa w Karpaty. Bieszczady kończą pewien etap, zaplanowany cykl objeżdżania parków narodowych w tej części Polski. Chyba, ze coś nowego w górach zostanie ustanowione. Turnicki?            
        Od 2015 odwiedziliśmy lepiej już gorzej już niemal wszystkie górskie parki narodowe, lub te położone w południowej Polsce: Świętokrzyski (2015), Roztoczański (2016), Babiogórski, Gorczański, Tatrzański, Pieniński (2018), Gór Stołowych (2019), Ojcowski (2021), Magurski (2022) i teraz Bieszczadzki (2023). Były też przerywniki od gór; Kampinoski (2017) i Wielkopolski (2020). Na dziś, górski został już tylko Karkonoski i jest to w ogóle ostatni i jedyny park, w którym nie zawitałem jeszcze z rowerem.
       W sumie mało widzieliśmy w Bieszczadach takich sakwiarzy jak my. Już częściej trafiali się na Green Velo. Bieszczady to bardzo wyjątkowe góry. Dopiąłem niezrealizowany cel sprzed wielu lat i przejechałem z Tomkiem Bieszczadzki Park Narodowy przez Ustrzyki Górne. Choć muszę przyznać, że tamta trasa przez Kalnicę i rezerwat „Sine Wiry” była bardziej dzika. Szkoda też, że nie przejechaliśmy Otrytem, ale nie wpadłem na to przy planowaniu trasy.
       Ze wszystkich górskich parków, najbardziej dla siebie wybrałbym Magurski i Beskid Niski. Sporo jest tam tras rowerowych i jest to najmniej zdeptana i zjechana  część gór, z rozległymi, pustymi obszarami. Zupełnie inaczej wędrowało mi się czy jechało w okolicach Bartnego, czy nawet Krempnej, niż przez Cisną, czy na Tarnicę. W Bieszczadach się już to zmieniło. Nie wspomnę nawet o Tatrzańskim, który jest zawalony, a i tak nie można jechać rowerem nawet do Morskiego Oka.
          W Przemyślu kończymy karpackie objazdy. Czekają następne.

 

„Góry aż do nieba
I zieleni krzyk
Polna droga pośród kwiatów
I złamany krzyż
Strumień skryty w mroku
I zdziczały sad
Stara cerkiew pod modrzewiem
I pęknięty dzwon
Zarośnięty cmentarz
Na nim dzikie bzy
Ile łez i ile krzywdy
Ile ludzkiej krwi”

To wszystko było.

 

12 – 19 sierpnia 2023 r.
Krosno 
– Komańcza – Ustrzyki Górne – Ustrzyki Dolne – Sanok
– Przemyśl

Bieszczady 2023