Ósma Wyprawa Rodzinna – Bory Tucholskie 2023

      To już ósma rodzinna wyprawa rowerowa. Od 2016 roku, rokrocznie udaje się nam realizować w wakacje w konkretną podróż. I my chcemy się wybrać w taką podróż.
Rok 2023 przynosi jednak szereg zmian. Nie jedzie z nami Agata, co ma miejsce po raz pierwszy. Nie było Jej też na całym wyjeździe w 2020 roku, ale jednak na te dwa dni wówczas przyjechali.        

         Są za to nowi wyprawowicze; Ewa i jej syn Hubert, co czyni tę wyprawę wielorodzinną.      
Przede wszystkim jednak, nie ma z nami Janka, który został w domu z powodu złamanej ręki. I przez cały czas bardzo doskwierała mi jego nieobecność. Wymyślałem różne opcje, przychodziły mi do głowy różne pomysły, ale z tego nic nie wyszło. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć i musiał zostać na wakacjach u ciotki. Ale to fajna ciotka.

       A jaki był nasz plan? Czas na jego przedstawienie. Zapewne i tak wszyscy domyślili się po tytule wpisu.
        To Bory Tucholskie.    
      Ten mezoregion to jeden z największych w Polsce zwartych obszarów borów. Tę mogłoby się wydawać sosnową monotonię, urozmaicają liczne jeziora i pagórkowaty teren, szczególnie w rejonie Kościerzyny i Kartuz. Bory Tucholskie, zamieszkana od dawien dawna przez ludność zwaną Borowiakami (dla pewności zwanymi Tucholskimi tudzież Borusami), to w zasadzie południowa część Kaszub, tej wspaniałej i wyjątkowej krainy. Obszar borów rozciąga się na przestrzeni ponad 3 tys. km kw, rozciąga na północ od Bydgoszczy i Grudziądza po Bytów i Kościerzynę.

     Taki był nasz pomysł na ten rok. Brak jednego, czy dwóch dni więcej nie pozwalał domknąć pełnej pętli z Tucholi do Chojnic (choć oba miasta dzieli zaledwie odległość 25 km). Główne założenie było takie, że z Tucholi objeżdżamy jezioro Wdzydzkie, co by od północy wjechać w Park Narodowy Bory Tucholskie i na koniec dotrzeć do Chojnic.
     Miała to być konkretna i tematyczna wyprawa, dlatego tak planowałem trasę, żeby z tego zagadnienia wycisnąć jak najwięcej, a rolę pierwszoplanową miała tu odgrywać przyroda.      

       I las od początku do końca.

    Za chwilę Drogi Czytelniku przejdziesz do pełnej relacji. Zanim to nastąpi, zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu z naszej wyprawy. Odnośnik jest pod zamieszczonym logiem. Oczywiście nie ma najmniejszych przeszkód, by film obejrzeć później, w dogodnym dla siebie momencie 🙂


Dzień 1

niedziela, 23 lipca 2023 r.
Trasa: Tuchola – Gołąbek – L. Zielonka – Woziwoda
dystans: 20,1 km
Ślad GPX (do pobrania)

        
         Wyjazd z komplikacjami i to nie byle jakimi.

     Najpierw jeszcze ta Janka ręka. Na początku jeden doktor mówił, że nie będzie przeciwwskazań, ale już inny przy ściąganiu gipsu powiedział, że wykluczona taka aktywność zaraz po zrośnięciu. I musiał zostać w domu z ciotką.

       Na kilkanaście godzin przed wyjazdem, wybuchł w Zielonej Górze pożar nielegalnego składowiska niebezpiecznych odpadów. Wątpliwa sława na cały kraj. Pożar widzieliśmy z balkonu. Ze względów bezpieczeństwa zamknięto ad hoc odcinek linii kolejowej do Czerwieńska, co w zasadzie postawiło na głowie cały nasz wyjazd, bo do Tucholi jechaliśmy z kilkoma przesiadkami, między innymi przez Poznań.

         Do Czerwieńska wprowadzono komunikację zastępczą. Tyle, że godziny takiego rozkładu jazdy sprawiają wrażenie umownych, a nawet jeśli byłyby dotrzymywane, to bezład percepcji ludzi powoduje kryzys emocjonalny.
      Przychodzą na ostatnią chwilę, głównie z roszczeniami, że czemu tylko autobus, a gdzie to było wiadomo, a że autobus nie taki, że czemu mało miejsc, nie wiedzą gdzie jadą, nie wiedzą z kim jadą, nie wiedzą jakim pociągiem, a czy ten autobus jedzie do Radomia, a o której będzie następny, a czy będzie potem drugi, kiedy będzie ten na Warszawę, a gdzie jest kasa, a kiedy pociągi będą jeździć normalnie, a jeszcze bagaże, wchodzą do autobusu, wychodzą z autobusu… A wszystko to zwyczajnie przeciąga czas i z minuty na minutę rośnie opóźnienie.
         Na marginesie dodam, że i tak mamy szczęście, bo przecież nie mamy rowerów! Już dawno transport mieliśmy zorganizowany w ten sposób, że rowery i bagaże jadą do Tucholi wynajętym busem, a my tam docieramy koleją. Nie wyobrażam sobie takiej z akcji z całym naszym bagażem. Sześć rowerów, dwie przyczepki, sześć kompletów sakw plus dwie dodatkowe na transport rzeczy kempingowych, dwa namioty, maty, śpiwory… Przecież to zamieszanie z pożarem to nagły wypadek losowy.

       Mieliśmy uzasadnione obawy, że w Poznaniu nie zdążymy na pociąg do Bydgoszczy. Ale – o dziwo – ICek nadrobił opóźnienie i udało się przesiąść, choć mieliśmy na to kilka minut. Nie byłoby to realne z sześcioma rowerami, dwoma przyczepkami, sześcioma kompletami sakw plus dwie dodatkowe na transport rzeczy kempingowych, dwoma namiotami, matami, śpiworami…

   Zamykając już temat dojazdu, ostatnia przesiadka w Bydgoszczy i w Tucholi jesteśmy o czasie, czyli tuż przed godz. 13. Bus przyjeżdża chwilę po nas. Starszy syn Ewy Dawid, ogarniał ten temat ze swoim kolegą i chłopaki gracko się spisali, oddając nam wielką przysługę. Za dziesięć dni przyjadą po nas do Chojnic.

      Raz dwa zbieramy się i jesteśmy gotowi do startu. To już pora na pierwsze pamiątkowe zdjęcie z tej wyprawy. Nagle szczęk i zgrzyt; pęka jeden z uchwytów mapnika, mojego bezcennego pulpitu, który chwilowo staje się bezużyteczny, a tak potrzebny. Nieźle się zaczyna.

start w Tucholi

      W Tucholi z miejsca kierujemy się na rynek. Zostajemy dłuższą chwilę, a ja z Hanką i Wojtkiem obchodzę najbliższą okolicę. Idziemy pod ratusz, w rejonie którego stał kiedyś komturski zamek krzyżacki. Dziś jest już niewidoczny, bo rozebrano go jeszcze pod koniec XVIII w., po wielkim pożarze, który zniszczył miasto w 1781 roku. Relikty zamku można naleźć w piwnicach budynku urzędu miasta i starostwa, ale dzisiaj nie ma tam wejścia, jeżeli w ogóle jest dostęp do tych miejsc.

       Na rynku w Tucholi też ładnie. Spodobała nam się fontanna z łabędziami, gdzie zapoznaliśmy się z rowerowym małżeństwem z Bydgoszczy. Byłoby jeszcze ładniej, gdyby nie to, że na niebie zaczęły się zbierać chmury na deszcz.

        Zaczynając z Tucholi taką tematyczną wyprawę jak nasza, nie darowałbym gdybyśmy nie wstąpili do muzeum Borów Tucholskich. Najpierw ekspozycja historyczna, potem prezentacja chaty borowiackiej i na koniec część przyrodnicza, która wzbudziła najwięcej emocji. A to lis, a to borsuk, a to bóbr.     
      W tym muzeum byłem z Grześkiem w 2005 roku. Łeb żubra zdobi ścianę w stosownym miejscu.

w tym rejonie stał kiedyś zamek krzyżacki
na rynku w Tucholi
muzeum Borów Tucholskich w Tucholi

       Przyszedł czas na wyjazd z miasta. Niebo było takie, że płakać mogło w każdej chwili. Objechaliśmy w Tucholi jezioro przyjemną ścieżką rowerową i wyjechaliśmy za miasto. Ten pierwszy odcinek prowadził do Gołąbka. Droga dobra, ale ruch duży. Mimo, że to niedziela (a może właśnie dlatego). 

         Na krótki postój zatrzymaliśmy się nad Brdą. Tu zaczyna się Tucholski Park Krajobrazowy. To także pierwsze nasze spotkanie z tą rzeką, która – razem z Wdą – jest głównym ciekiem Borów Tucholskich. Obie będą nam na tej wyprawie towarzyszyły wielokrotnie.
      Jeszcze chwila jazdy tą drogą i dojeżdżamy do Gołąbka, osady, w której ma siedzibę nadleśnictwo Tuchola. Tu możemy odetchnąć, bo zjedziemy z asfaltu i zagłębimy się w bór.

       Ale nie tak od razu. Przy nadleśnictwie rozbijamy się na dłużej i idziemy ścieżką przyrodniczą „Jelenia Wyspa” na obszarze rezerwatu „Bagna nas Stążką”. Jedynie Hubert został przy rowerach. Ścieżyna dydaktyczna prowadzi piękną i malowniczą doliną tej niewielkiej rzeczki, a to przez przez las, a to łąką. Każde zwierzątko, które napotykaliśmy wywoływało radość i entuzjazm (kret największe). Obeszliśmy trasę na około i wróciliśmy do rowerów. Z tego co się zdążyłem zorientować, to w Gołąbku warto także zajść do parku dendrologicznego, a kawałek dalej do parku miniatur. Niestety na to nie pozwolił nam brak czasu i bardzo niepewna pogoda.

Brda
rezerwat „Bagna nad Stążką” i ścieżka przyrodnicza „Jelenia Wyspa”
rezerwat „Bagna nad Stążką” i ścieżka przyrodnicza „Jelenia Wyspa”
rezerwat „Bagna nad Stążką” i ścieżka przyrodnicza „Jelenia Wyspa”
rezerwat „Bagna nad Stążką” i ścieżka przyrodnicza „Jelenia Wyspa”

       
       Z Gołąbka odbijamy na północ w kierunku Woziwody. Jak dla mnie droga przez Kiełpiński Most jest genialna, taka jaką lubię najbardziej. Spokojna, na luzie i przez las. Nawet piachu nie było jakoś dramatycznie. Jeszcze lepiej jest na kempingu w Woziwodzie, bo mamy dla siebie dużo miejsca. Namioty rozkładamy w lekko kapiącym deszczu i dopiero później wieczorem mocniej się rozpada.

      Późno dziś przyjechaliśmy, bo około godz. 20. Mimo wszystko jeszcze zdążyliśmy zajść nad rzekę, bo  kemping położony jest nad Brdą i najbardziej się spełnia jako przystań kajakowa.

      W taki oto sposób mija nam pierwszy dzień wyprawy w Borach Tucholskich.  Tego wspaniałego, wyczekanego przez cały rok wyprawowego czasu. Za nic jednak chyba nie pozbędę się myśli, że nie ma z nami Janka. To taka przykra nowość.
    Za to jak najbardziej pozytywną sprawą jest wspólna kompania z nowymi wyprawowiczami, chociaż Hubert mógłby się trochę bardziej rozchmurzyć. 

droga do Woziwody
droga do Woziwody
droga do Woziwody
Brda
na CamperParku


Dzień 2

poniedziałek 24 lipca 2023 r.
Trasa: Woziwoda – „Jeziorka Kozie” – Fojutowo – Legbąd – Rzepiczna – Ostrowite – Struga – Będźmirowice – Wądoły – Czarna Woda
dystans: 46,6 km 
Ślad GPX (do pobrania)

      
       Pan z CamperParku (bo tak nazywa się ten kemping, czy bardziej pole biwakowe) lubi pogadać, a że ja też, to wyjazd się przeciągnął. Pole biwakowe jest naprawdę rozległe i oprócz tego są tu także pokoje gościnne i zielona szkoła.

       Trzy godziny. Taki jest czas jaki zajmuje nam zebranie się rano do kupy, śniadanie, pakowanie. Wstając o godz. 7 jesteśmy gotowi do wyjazdu przed godz. 10.
       Z pola biwakowego zajeżdżamy za nadleśnictwo, zobaczyć chociaż  fragment rezerwatu „Dolina rzeki Brdy”. Tu również jest ścieżka przyrodnicza, my jednak skupiamy się na podziwianiu z wysokiej skarpy, pokrętnej wstęgi Brdy, a przy nadleśnictwie pomnika przyrody „Zbyszko”.

wyjeżdżamy z CamperParku
dąb „Zbyszko”
nad Brdą w rezerwacie

      Kierujemy się północ w stronę Fojutowa. Droga świetna, z rzadka mija nas jakiś samochód. Daleko i tak nie ujeżdżamy. Ledwie kilka kilometrów za Woziwodą zostawiamy rowery na leśnym parkingu i idziemy do rezerwatu „Jeziorka Kozie”. To jest kapitalna ciekawostka przyrodnicza.

    Rezerwat tworzą cztery niewielkie, zarastające jeziora wytopiskowe, o typie torfowisk wysokich. Właściwie jedno z nich już ma niewidoczną taflę wody.
Do pierwszego zbiornika od szosy, prowadzi od leśnego parkingu wygodna droga, a do samego brzegu drewniana kładka. To stąd można podziwiać jezioro torfowiskowe, ale także niezwykłe pływające wyspy – dywany roślinności, które oderwały się od brzegu i dryfują po jeziorze spychane wiatrem.     
          Miejsce jest przepiękne. I jak na razie mamy od rana bardzo łaskawą pogodę.

rezerwat przyrody „Jeziorka Kozie”
rezerwat przyrody „Jeziorka Kozie”
rezerwat przyrody „Jeziorka Kozie”
rezerwat przyrody „Jeziorka Kozie”

        Po wizycie w rezerwacie ruszyliśmy w dalszą drogę, w stronę Fojutowa. Przejechaliśmy kanał Brdy i skręciliśmy w leśną drogę, szlak „Trzy Akwedukty”.
      W Fojutowie sporo się dzieje. Jest wiatrak, wieża widokowa i ogromny kompleks wypoczynkowy. Przede wszystko jednak jest to architektoniczna ciekawostka, skrzyżowanie dróg wodnych – Wielkiego Kanału Brdy i Czerskiej Strugi – czyli słynne akwedukty w Fojutowie, gdzie jeden ciek przepływa pod drugim.
          Budowla liczy prawie 200 lat, bo powstała je w 1848 roku. Jest to największy akwedukt w Polsce tego typu. W okolicy, na Wielkim  i Małym Kanale Brdy, są jeszcze inne podobne obiekty, ale mniejsze.
          Pod Wielkim Kanałem Brdy można przejść kładką i echo bije tam po uszach. Akwedukty w Fojutowie to jedna z bardziej znanych ciekawostek Borów Tucholskich.

do Fojutowa
do Fojutowa
akwedukt w Fojutowie
akwedukty w Fojutowie
Wielki Kanał Brdy w Fojutowie

    Chociaż w Fojutowie można bez problemu wygodnie odpocząć, bo jest wiele miejsc odpoczynkowych, przerwę zaplanowałem w sąsiednim Legbądzie. Głównie ze względu na sklep. Z biwakiem rozłożyliśmy się na trawie, pod klonem. Od Fojutowa Hanka spała, i przespała prawie całą przerwę.

       Z Legbąda skręciliśmy na Rzepiczną i Ostrowite.  Droga była tu świetna ze względu i na nowy asfalt i z racji tego, że prowadziła przez las. Same sosny wokół. W Rzepicznej mieliśmy okazję podziwiać kilka starych borowiackich chat, takiej drewnianej (bo tu tego budulca nie brakuje), tradycyjnej zabudowy jeszcze z XIX w. Niedaleko Ostrowitego jest wieś Krąg, z zachowaną do dziś jednolitą zabudową drewnianą. Głównie z XIX w., ale są i starsze domy.

       W miejscowości Ostrowite zatrzymaliśmy się nad jeziorem. Ładnie tu zagospodarowane, z barem, dużą plażą i pomostem. Zrobiło się bardzo ciepło i nawet przyjemnie było kończyny zamoczyć.

chata borowiacka w Rzepicznej
do Ostrowitego
jezioro Ostrowite
jezioro Ostrowite

        Zanosiło się jednak na burzę i trzeba było się zbierać w drogę. Pojechaliśmy przez Strugę i Będźmirowice. Ten odcinek był niemal cały czas gruntowy, głównie między polami, a wieś Będźmirowice, o luźnej, rozsypanej zabudowie zdawała się nie mieć końca.

       Wreszcie przez Wądoły dojechaliśmy do Czarnej Wody. Zanim pojechaliśmy na nasze pole biwakowe, wstąpiliśmy na zakupy. I w tym czasie dopadła nas taka burza i deszcz, że łooo matko. Ostatni raz takie czarne niebo widziałem w Nowym Sączu. Deszcz lał wściekle, a my ten czas przeczekaliśmy na frytkach i herbacie. Opóźniało to nasze biwakowanie, chociaż byliśmy 1,5 km od naszego celu.

do Czarnej Wody
do Czarnej Wody

       Kilka słów o polu biwakowym, bo tu w okolicy jest ich sporo, z racji krainy kajakowej.
     Za bazę mamy pole „Pod świerkami” i z każdą koleją chwilą bardziej cieszyłem się z tego wyboru. Pięknie położone nad Wdą, na miękkiej łące, a wszystko w otoczeniu cichego ogrodu. Do właściciela  miejsca poczułem sympatię. Na polu sporo kajakarzy i spotykamy również poznanych wczoraj w Tucholi rowerzystów z Bydgoszczy (pani Iza i pan Jacek). Najwyraźniej jedziemy podobną trasą.

       Co do nas, to my się na rowerze jutro nigdzie nie ruszamy, ale w planie jest coś absolutnie hitowego i dotąd w historii wypraw nieuskutecznianego – spływ kajakowy na Wdzie.

      Kiedy wreszcie pojechaliśmy na pole i rozstawiliśmy namioty, bo pogoda na to pozwoliła, zrobiła się godz. 21.
      To był długi, zaangażowany wyprawowy dzień. I dobrze przy tym popatrzeć, siedząc na brzegu namiotu i pijąc z żoną herbatę, jak dzieci korzystają z tego czasu. Jak boso ganiają się po łące. Jak zbierają ślimaki. Jak ich zachwyt wywołuje żółw w   sadzawce (bo są).
   
Najwspanialszy widok tego wieczora, to Hanka i Wojtek szukający i obserwujący nocą żaby w świetle czołówki.
        Tym właśnie powinny zajmować się dzieci.

 


Dzień 3

wtorek, 25 lipca 2023 r.
kajaki: Wojtal – Czarna Woda

       
        W nocy padało i grzmiało na przemian. Rankiem jednak dzień wstał pogodny i kajakowa atrakcja stała się jak najbardziej realna.
           Czarujące są te letnie poranki, w namiocie, nad rzeką, czy w ogóle nad wodą. Miękka, mokra trawa łaskocze w stopy, w cieniu drzew, od rzeki bije poranny chłód po deszczowej nocy, ale w słońcu jest całkiem przyjemnie.
          I trzeba patrzeć pod nogi, żeby się nie wyłożyć ślizgiem na ślimaku.

poranek na polu biwakowym

         Jeszcze na długo przed przyjazdem, telefonicznie umówiłem się z panem Zenonem na jakąś krótką, rekreacyjną trasę, taką na nasze możliwości, a przede wszystkim dla dzieci, żeby zaznały takiej przygody.
     Odcinek, który mieliśmy pokonać to trasa od mostu w Wojtalu do Czarnej Wody, a w zasadzie prosto do naszego pola biwakowego. Idealnie dograne. W Wojtalu, pan Zenon zostawił nas przy moście i na pole wracaliśmy sami.

       Jakżeż udaną mieliśmy przygodę! Piękna, spokojna rzeka. Niby płynie się monotonnie, ale Wda nieustannie zakręca, przez co zmienia się okolica. Najczęściej były to cieniste drzewa i las. Urzekające okoliczności.
      Na rzece nie napotkaliśmy trudności, kilka razy mijaliśmy zwalone kłody bądź wystające kamienie. Pokonanie naszej trasy, która liczyła nieco mniej niż 10 km, zajęło nam ponad 2,5 godziny. Nie chodziło robienie żadnych wyczynów, ani wielkich odległości, ale żeby pokazać dzieciom coś nowego. Sobie w sumie też, bo jakoś rzadko jeździmy na kajaki.

na Wdzie
na Wdzie
na Wdzie
na Wdzie
na Wdzie
Wda przy polu biwakowym

         Po powrocie zrobiliśmy relaks i to nawet z ogniskiem. To był świetny pomysł z tymi kajakami.

 

Dzień 4
środa, 26 lipca 2023 r.
Trasa: Czarna Woda – Szałamaje – Wojtal – Odry – Karsin – Górki – Borsk – Wdzyde Tucholskie – Olpuch – Wdzydze
dystans: 48,9 km                 AVG: 12,3 km/h                     czas jazdy: 3:58
Ślad GPX (do pobrania)

      
         Są takie miejsca, które aż z żalem się opuszcza. Przez tyle lat wypraw i podobnych wyjazdów uzbierała się spora ilość takich lokacji, które pamiętam wyjątkowo dobrze. Tak jak pole biwakowe „Pod świerkami” i pana Zenona. To miejsce zdecydowanie warto zachować we wspomnieniach. Jest tu wszystko co potrzeba, ale przede wszystkim dobra energia.

przed wyjazdem
pole „Pod świerkami”

      Rano pogoda zapowiadała się całkiem nieźle, ale ledwie wyjechaliśmy z Czarnej Wody, dosłownie kilometr od pola biwakowego, znowu się rozpadało. Byliśmy niemal w polu, na opłotkach jakiś zabudowań, w rejonie nowo powstającego osiedla. Jedyne co mogliśmy zrobić, to wbić się w jakiś zagajnik i szybko nakryć się plandeką. Nie są to jakieś intensywne i długotrwałe opady, ale jazdę zatrzymują. Plandeka przy tym robi swoją robotę.

         Po tej przewie ujechaliśmy znów kawałek i kolejny deszcz.
Uważnie obserwowałem niebo i zdążyliśmy się skryć, tym razem pod wiatą leśnego parkingu w Wojtalu. Robi się z tego kolejna godzina przestoju, którą wykorzystujemy na drugie śniadanie.
    Kaszuby najwyraźniej nie odwzajemniają mojej do nich sympatii. Trzeci raz jestem w tej krainie i za każdym razem mam pogodę taką jak dzisiaj.

pierwszy deszcz pod plandeką
w trasie
kolejna przerwa przez deszcz
elektrownia w Wojtalu

       Przejeżdżamy w Wojtalu obok elektrowni i wjeżdżamy do lasu. Gruntowy szlak prowadzi nas do rezerwatu przyrody w Odrach. Spacer ścieżkami rezerwatu zajmuje dobre kilkadziesiąt minut. Bardzo lubię to miejsce, bo jestem tu trzeci raz i trzeci raz zwiedzam w deszczu. A pierwszy raz, to wtedy, kiedy byłem tu z Grześkiem 18 lat temu. Nauka łączy kręgi kamienne z Gotami, którzy wędrowali przez Pomorze w początkach nowej ery.

      Tylko denerwują mnie ludzie, którzy nie potrafią się zachować w rezerwacie przyrody. Są wyznaczone ścieżki, ale i tak będą łazić poza nimi, siadać na kamieniach, obmacywać je (ponoć żeby nabrać mocy), a przecież głazy porastają rzadkie i chronione porosty; zrywać borówki, chociaż za drogą jest cały bór w jagodnikach. Tablice informacyjne i płotki nie wystarczą. Trzeba wleźć, gdzie nie wolno.

przed bramą rezerwatu
kręgi kamienne w Odrach
kręgi kamienne w Odrach
kręgi kamienne w Odrach
kręgi kamienne w Odrach
trasa w rezerwacie „Kręgi Kamienne”

     Z rezerwatu, gruntową drogą dojechaliśmy do Karsina. Zrobiliśmy drobne zakupy i już mieliśmy ruszać  dalej, kiedy  znowu się rozpadało. Zdążyliśmy jeszcze objechać dookoła fontannę z bocianem i w ostatniej chwili udało się nam skryć pod zadaszeniem jakiegoś sklepu. Na pocieszenie została nam później świadomość, że był to ostatni deszcz dzisiaj i wreszcie się rozpogodziło.

      Z Karsina polną drogą dojechaliśmy do Górek i dalej już asfaltem do Borska. Szczególnie widokowa była droga do Górek, w takim typowym kaszubskim krajobrazie pośród pól, lasu i delikatnie falującego terenu.
       Piaszczystą drogą żwawym krokiem maszeruje chłop. Przez ramię przełożył kosę i grabie. Dawno już nie widziałem takiego widoku.

w Karsinie
w Karsinie czekamy przez deszcz

      
         Z Borska mieliśmy już prostą drogę do Wdzydz. Pozostawało jedynie objechać jezioro od wschodu, a ono małe nie jest, a do tego ma bardzo rozciągniętą linię brzegową. Rozważałem jechać szlakiem omijając Olpuch i skracając w tę sposób drogę, ale recenzja szlaku leśnego, jaką nam przedstawiło dwoje napotkanych rowerzystów ostatecznie odwiodły mnie od tego zamysłu.

     Droga cały czas prowadzi wśród borów, a za Olpuchem wjechaliśmy w obszar Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego. Po lewej stronie prześwitywała nam między drzewami tafla jeziora Wdzydzkiego, a ściślej jeziora Gołuń, jednej z części rozległego Kaszubskiego Morza.

droga do Wdzydz
droga do Wdzydz
droga do Wdzydz

     
     Stanica Wodna PTTK mieści się prawie na samym końcu Wdzydz. Na najbliższe dwa dni miejscowość staje się naszą bazą i tu kwaterujemy się w piętrowym domku. Stanica to rozległy teren, jest duża przystań dla jachtów, wieża widokowa i tawerna, w której w 2005 roku rozgrzewaliśmy się z Grześkiem herbatą, bo tak było paskudnie.

       Tak jak wspomniałem my zostajemy tu do piątku. A jeszcze dziś wieczorem – imieniny Anny.

 

 

Dzień 5
czwartek, 27 lipca 2023 r.
Wdzydze

    Dzisiaj wstajemy kiedy chcemy. Kręcimy się trochę po kempingu, ale też wchodzimy na wieżę widokową. Imponująco widać stąd rozległość jeziora Wdzydzkiego, plasującego w końcu drugiej dziesiątki największych jezior w Polsce, ale za to jest jednym z najgłębszych.
    We Wdzydzach przede wszystkim mamy do zobaczenia skansen Kaszubskiego Parku Etnograficznego, po którym można chodzić godzinami. To takie spojrzenie na dawny kaszubski sleeping and living.

jezioro Wdzydzkie
jezioro Wdzydzkie i przystań we Wdzydzach

         Około południa idziemy do wdzydzkiego skansenu. Już sama historia muzeum jest imponująca, liczy ono bowiem dobrze ponad 100 lat! Za jego początki można uznać rok 1906, kiedy Teodora i Izydor Gulgowscy zgromadzili i udostępnili w odkupionej od chłopa chałupie pierwsze etnograficzne zbiory. Dziś skansen to ponad 20 ha powierzchni, mnóstwo zabudowań, w tym kościoły, szkoła, dwór, kuźnia, warsztaty i liczne domostwa. To teren z zabudowaniami plenerowymi i wielka hala wystawowa.

        Kaszuby i Kaszubi to zasadniczo ciekawe zagadnienie. Ktoś czytał może „Blaszany bębenek”? Współcześnie Kaszubi pielęgnują swoją odrębność. Nawet klasyfikacja języka kaszubskiego sprawia nauce trudności.
    Niezależnie od rozterek etnografów i językoznawców, Kaszubszczyzna wyróżnia się swoją odrębnością, wyjątkowością i tradycjami. To trzeba poznać i wczuć się tę krainę.

       Przed jednym z zabudowań spotykam rysującego starszego pana. To Antoni Zaborowski, malarz regionalista z Kościerzyny. Nie omieszkam zamienić kilka słów.
      W jednej z chat, siedzi młoda dziewczyna, która zagaduje po kaszubsku. Przecież to jest coś fantastycznego!
      W pierwszej chwili człowiek staje jak wryty. Ale kiedy wsłucha się w tę mowę i podda się nastrojowi, ma szansę na wyjątkowe doświadczenia z tego pobytu w Kaszubskim Parku Etnograficznym. To kontakt z żywym folklorem i kulturą. Oby to było coś, dzięki czemu Kaszubia nie odejdzie w zapomnienie.

Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach
Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach
Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach (szkoła)
Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach
Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach
Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach
Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach

       
        Spacer po skansenie zajął nam całe wczesne popołudnie, a w jego czasie spotkaliśmy naszych rowerowych znajomych z Bydgoszczy 🙂

      Na obiad było coś z kaszubskich specjałów, między innymi ruchanki. Wieczorem zachciało się nam iść nad jezioro, na kajaki i rower wodny. Tylko wypłynęliśmy na jezioro – zaczęło padać. Z jakiejś jednej małej, złośliwej chmury.
      Za każdym razem, kiedy jestem w tej okolicy, mam rower, siedzę w czymś na wodzie i to coś ma tylko w nazwie rower; zaczyna na mnie padać; i dzieje się tak nawet wtedy, kiedy to coś w czym pływam po wodzie ma kształt samochodu.

kaszubski obiad
na jeziorze Wdzydzkim

 


Dzień 6

piątek, 28 lipca 2023 r.
Trasa: Wdzydze – Wąglikowice – Czarlina – Piechowice – Dziemiany – Trzebuń – Przymuszewo – Parzyn – Laska
dystans: 47,7 km               AVG: 12,3 km/h                czas jazdy: 3:55 Ślad GPX (do pobrania)

    
   Od samego początku testuje nas pogoda. Dziś byłaby doskonała okazja do tego, żeby wyjechać wcześniej; nie trzeba bowiem składać namiotów. Poganiałem wszystkich, żebyśmy do godz. 9 byli gotowi do drogi. Tylko co z tego, skoro o godz. 9 zaczęło padać i przestać nie chciało?
        I cały misterny plan też w… .
       Czekała nas dziś spora trasa, w tym niemały odcinek przez las na początek. Zamiast być; że się tam wyrażę – w siodle – jak chciałem od rana, wyjechaliśmy dopiero przed godz. 13. I tak zresztą wtedy ciągle mżyło.
      Spożytkowałem trochę ten czas nerwowego wyczekiwania na uzupełnienie pamiętnika. I tak siedząc na tarasie domku, dłubiąc w kajecie, doświadczając zmysłami monotonii deszczu, do głowy przyszła mi z tej melancholii zapachu, obrazu i dźwięku parafraza słynnej sceny filmowej, że jeszcze trochę i się wścieknę.

All rain and no play makes Jack a dull boy

       Bardzo ładna była ta droga  Wdzydz na Kościerzynę, pełna pagórków i pośród lasu. W Wąglikowicach zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby wysłać do domu część niepotrzebnych już rzeczy. Gruntowa droga przez las zaczęła się w Czarlinie. Miejscowy szlak rowerowy.
       Nie była najgorsza, a krajobrazowo taka, że oczy lizać. I ciągle objeżdżaliśmy odnogi jeziora Wdzydzkiego. Przejechaliśmy mostkiem na przesmyku przez Wdę i dalej lasem do Dąbrówki i Piechowic.

        Od Piechowic wrócił asfalt. Przed samymi Dziemianami dopadł nas deszcz i to już tak konkretnie. Do miasta wjechaliśmy na mokro już po godz. 15. Zamknęli mi pocztę i gdzie ja teraz kupię pocztówki?
          W Dziemianach zatrzymaliśmy się na dłuższą przerwę, pod popularnym i cenionym dyskontem. Jakoś nawet nie szukaliśmy lepszego miejsca. Biedne, mokre dzieci zajadały parówkę przed sklepem. Za to zaczęło się wreszcie przejaśniać i to z dobrą perspektywą do końca dnia. 

wyjeżdżamy z Wdzydz
pierwszy odcinek do Wąglikowic
w drodze do Dziemian
droga do Dziemian
Dziemiany
kaszubski dom w Dziemianach

     Nie zwiedzaliśmy w zasadzie w Dziemianach niczego. Kiedy od wielu tygodni wcześniej namawiałem Grześka na udział w tej wyprawie z nami, to właśnie do Dziemian miałby dojechać.

       Dalej początkowo kierowaliśmy się na Bytów. To był odcinek, w którym widać było jeszcze skutki katastrofalnej nawałnicy z 2017 roku. Kiedy skręciliśmy na Przymuszewo, droga stała się spokojniejsza i zaczął się bardzo długi i ładny odcinek wśród lasu. Zresztą ten towarzyszy nam o niemal cały czas. Wyborna jest ta kraina.

w drodze do Laski
postój w Przymuszewie
w drodze do Laski
w drodze do Laski

          Do Laski dojechaliśmy późno. Nie było już szans iść na ścieżkę przyrodniczą „Dolina Kulawy”. Rozbijamy się na polu namiotowym nadleśnictwa Przymuszewo, położonego nad Zbrzycą. Świetne miejsce, zadbane i z infrastrukturą. Na polu był rozbity prócz naszych dwóch tylko jeden namiot.
         Wszystko ogarnięte, na łączach z nadleśnictwem byłem odkąd wyjechaliśmy z Wdzydz. I był to świetny kontakt. Zostajemy tu tylko do jutra, ale zrobiło się pod wieczór wyjątkowo ładnie i udało się nam wyschnąć. 

na polu nad Zbrzycą w Lasce

 

Dzień 7
sobota, 29 lipca 2023 r.
Trasa: Laska – Asmus – Drzewicz – Park Narodowy Bory Tucholskie (pętla Lipnickiego) – Drzewicz – Swornegacie – Kokoszka
dystans: 31,1 km           AVG: 11,9 km/h          czas jazdy: 2:36
Ślad GPX (do pobrania)

       Rano na polu biwakowym wyszła taka mgła, że miałem wrażenie, że jest połowa października. Gdzie jest to lato! Gdzie są te skąpane w słońcu, gorące letnie poranki! Gdzie są te muchy, co bzyczeniem irytują od rana.
         Przed godz. 6 rano zbudził mnie klangor żurawi. Tuż obok, zaraz na łące za rzeką. Wylazłem z namiotu w tę mgłę i poszedłem cichaczem na łąkę podpatrzeć parę tych dostojnych ptaków.
          Po powrocie, urzeczony tym kojącym widokiem i wprawiony w pełen łagodności nastrój, przystąpiłem do czynności jako takich w swej istocie odrażających i zacząłem budzić grupę do życia.

poranek nad Zbrzycą
żurawie

     
       Zbieraliśmy się do wyjazdu. Dziś głównym puntem miał być już Park Narodowy Bory Tucholskie. W ciągu poranka zrobiło się bardzo ładnie i nastał piękny, słoneczny dzień. Droga wciąż pośród sosnowych borów i to się nie zmieni do samych Chojnic. Ruch samochodowy znikomy i to jeszcze bardziej upewnia mnie w słuszności wyboru obranej trasy.

   W niedalekiej odległości od Laski, zatrzymaliśmy przy rezerwacie przyrody „Piecki”. Wciąż żałowałem, że nie udało się zajść „Doliny Kulawy”. No cóż, trudno.
     Ledwie ruszyliśmy w dalszą drogę, mieliśmy przymusowy postój i zmianę przebitej dętki w kole przyczepki bagażowej. Poszło raz dwa. Minęliśmy Asmus i wkrótce, kilka kilometrów przed Drzewiczem, dojechaliśmy do „Kaszubskiej Marszruty”.  

wyjeżdżamy z pola biwakowego w Lasce
rezerwat przyrody Piecki
rezerwat przyrody „Piecki”

       To naprawdę świetny szlak rowerowy w tej części Kaszub. Pomysł na tę trasę pokazuje, że nie trzeba wielkich asfaltów i równania terenu, by stworzyć znakomitą trasę, w zupełności spełniającą oczekiwania rowerzystów. Przynajmniej w moim przypadku.
        Porządnie utwardzona, odseparowana od ulicy, prowadząca przez las. Jedzie się nią wybornie, a przede wszystkim bezpiecznie. Dotarliśmy do Drzewicza i wjechaliśmy w granice parku narodowego. 

„Kaszubska Marszruta”
„Kaszubska Marszruta”
wjeżdżamy do Parku Narodowego Bory Tucholskie

     Park Narodowy Bory Tucholskie to jeden z mniejszych obszarowo parków w Polsce. Obejmuje przy tym niespełna 2% ogólnej powierzchni Borów Tucholskich. Powołano go do życia w 1996 roku. Ochroną objęto typowe siedliska borowe oraz 21 jezior.
      Przez drewnianą bramę parku narodowego w Drzewiczu, przejeżdżam po raz trzeci; w 2005, 2017 i 2023.

       Wstępnie, do serca parku i skrzyżowania szlaków zwanego „Pętlą Lipnickiego” myślałem, że pójdziemy pieszo, ale zajęłoby nam to zbyt dużo czasu, a na popołudnie znów zapowiadali deszcz. Nic nowego. Pojechaliśmy więc rowerami. Niby ciągle to las sosnowy, ale piękne są te okolice. Na „Pętli Lipnickiego” poszliśmy na ścieżkę przyrodniczą. Kładką dookoła niewielkiego jeziora.
          Na „Pętli Lipnickiego” byłem tylko raz, z Grześkiem w 2005 roku. Wówczas jechaliśmy tą drogą dalej, do samych Chojnic.

brama Parku Narodowego Bory Tucholskie
Park Narodowy Bory Tucholskie
Park Narodowy Bory Tucholskie
Park Narodowy Bory Tucholskie
Park Narodowy Bory Tucholskie
Park Narodowy Bory Tucholskie
Park Narodowy Bory Tucholskie
trasa w Pętli Lipnickiego

    
    My jednak wróciliśmy do Drzewicza i dalej Kaszubską Marszrutą do Swornychgaci. Zatrzymaliśmy się nad jeziorem na postój i też po to, żeby zrobić zakupy. Zaraz za Swornymigaciami skręcamy do Kokoszki. Droga gruntowa, ale piękny teren; z jednej strony las, z drugiej pole i jezioro.

      Nasze miejsce docelowe, to pole namiotowe „Wigwam”. Świetnie zlokalizowane i całkiem jak się okazuje popularne (szczególnie, że był weekend). Nawet niełatwo było znaleźć w miarę dogodne miejsce, a jeszcze jutro ma tu przypłynąć grupa 50 kajakarzy.

    Szkoda, że tak zastawione samochodami wszędzie. Na początku spodobał się nam jeden wolny kawałek pod brzozami, dalej od jeziora, ale jakieś dwie kobiety nas wygoniły, dramatyzując coś o jakiejś rezerwacji. Potem widziałem, że w tym miejscu stały auta. A my w sumie znaleźliśmy nawet lepsze miejsce, bliżej jeziora i mieliśmy do dyspozycji małą wiatę do siedzenia.

Swornegacie
droga na pole namiotowe w Kokoszce
na polu namiotowym "Wigwam" w Kokoszce

      
       Mimo tego, że jest dużo ludzi, panuje tu naprawdę spokój. Rozbiliśmy się na skraju pola, pod sosnami. Ledwie z tym  skończyliśmy, zaczęło padać. No coś takiego. Kolację zjedliśmy w deszczu, pod wiatą. Z przerwami padało do późnego wieczora i w nocy. Nasz plan to zostać tu do poniedziałku. Wtedy czeka nas ostatni odcinek do Chojnic.

        A jutro na pewno wybierzemy się Swornychgaci.

       Po tym wieczornym deszczu nad jeziorem pokazała się tęcza. Cudo widok.

 

 

Dzień 8
niedziela, 30 lipca 2023 r.
Kokoszka – Swornegacie

      
      Dzisiaj generalnie dzień spędzamy na miejscu. W planach było wyjście do Swornychgaci bez rowerów.

       Rano znów budziły żurawie. Po przeciągniętym śniadaniu zebraliśmy się do wyjścia. Po drodze do Swornychgaci, zaraz za polem namiotowym przeszliśmy ścieżkę ornitologiczno-przyrodniczą „Kokoszka”.
         Nie jest to długa trasa, a kończy się platformą widokową. W Swornychgaciach zjedliśmy obiad, a potem nasza czwórka B. poszła na kajaki, a Ewa z Hubertem zostali nad jeziorem. Gorąco namawiał na te kajaki gość na promenadzie.

poranek
ścieżka przyrodnicza „Kokoszka”
ścieżka przyrodnicza „Kokoszka”
kościół w Swornychgaciach
Kozi Most w Swornychgaciach
zabytkowy Dom Rękodzieła Ludowego w Swornychgaciach

         Tym razem była to trasa na Brdzie, a więc zaliczamy drugą najważniejszą rzekę Borów Tucholskich (a przecież wcześniej na dokładkę jeszcze Kaszubskie Morze we Wdzydzach). Trasa na Brdzie też świetna, choć bardziej w obszarze zurbanizowanym, niż ta, którą płynęliśmy na Wdzie. A to kemping, a to inne zabudowania.
       Przepłynęliśmy Brdą i pod Kozim Mostem w zasadzie do miejsca, z którego ta rzeka wpływa z jeziora Witoczno. Po drodze widzieliśmy i łyski i kokoszki, a także umocnione brzegi sosnowymi wiązkami.

       To stąd pochodzi nazwa Swornegacie i łączy w sobie dwa pojęcia: swory i gacie. Swory to właśnie zbite, zwarte sosnowe wiązki, plecione warkocze, które służyły do umacniania (gacenia) brzegów rzeki. Gać to także po staropolsku grobla, tama, zapora. Swornegacie można więc rozumieć jako Zwarte Groble 🙂

na Brdzie
na Brdzie
gacenie brzegów na Brdzie
na Brdzie pod Kozim Mostem

      Na nasze pole namiotowe wróciliśmy przed wieczorem, akurat znów przed kolejnym przelotnym deszczem. No kto by pomyślał.  Omówiliśmy plan na jutro. Wymaga dobrej sprawnej organizacji od rana, bo na godz. 11 musimy być w muzeum przyrodniczym w Chocińskim Młynie.
    Po deszczu chłopaki zaczęli grać w piłkę z innymi zapoznanymi kolesiami. Tak patrzyłem i znów myślami wróciłem do Janka, którego nie ma z nami. Był plan, że ciotka przywiozłaby go tu, do Swornychgaci na ostatni dzień, ale ten plan nie doszedł do skutku.

lokatorka namiotowa

 


Dzień 9

poniedziałek, 31 lipca 2023 r.
Trasa:  Kokoszka – Chociński Młyn – Małe Swornegacie – Park Narodowy Bory Tucholskie” – Bachorze – Charzykowy – Wolność – Chojnice
dystans: 40,3 km         AVG: 11,0 km/h          czas jazdy: 3:30
Ślad GPX (do pobrania)

      09. dzień 9 Kokoszka - Chojnice

     

      Ostatni dzień w trasie. Jutro wieczorem będziemy już w domu. Rano pogoda nie taka zła. Pożegnaliśmy naszych uprzejmych sąsiadów i przed godz. 10 ruszyliśmy w drogę.

      Przez większą część dzisiejszego dnia towarzyszyła nam Kaszubska Marszruta. Najpierw Chociński Młyn i Centrum Edukacji Przyrodniczej Parku Narodowego Bory Tucholskie. Trochę tylko szkoda, że jest poza granicami parku, ale tak się złożyło. Świetny, nowoczesny obiekt.
       Zwiedzanie (a raczej aktywność) podzielona jest na dwa bloki. Najpierw multimedialne wystawy tematyczne o przyrodzie parku, a później oprowadzanie po zwierzyńcu z pracownikiem parku. W wolierach są bieliki, kuna, wiewiórka, kruki, sroki, koniki polskie i kilka pomniejszych zwierząt. Wszystkie są tu w zasadzie rekonwalescentami po przejściach. 
        Centrum edukacji robi świetnie wrażenie, nie sposób się tu nudzić (od kiedy zresztą przyroda nudzi), a wizytę planuje się poprzez rezerwację na stronie parku. Nie ma tłoku, bo wejścia są limitowane na wskazaną godzinę.
        Później zaszyliśmy się pod wiatą na jakiś posiłek, a zresztą znów zaczęło lekko padać.

wyjeżdżamy z pola namiotowego „Wigwam”
„Kaszubską Marszrutą” do Chocińskiego Młyna
w Chocińskim Młynie
fragment ekspozycji w muzeum przyrodniczym
w Chocińskim Młynie

         W Małych Swornychgaciach, umiejscowionych w przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami zrobiliśmy jakieś zakupy i znów wjechaliśmy w las, w obszar Parku Narodowego Bory Tucholskie. Dojechaliśmy do rezerwatu ścisłego „Kacze Oko”, niewielkiego, dystroficznego jeziora. Kolejne świetne miejsce, które obeszliśmy ścieżką przyrodniczą.

          Rzecz jasna odwiedzamy się dąb Bartuś, pomnik przyrody. Dalej szlakiem przez park narodowy wyjechaliśmy obok repliki krzyża napoleońskiego i do bramy – granicy parku – w Bachorzu.
      To moja trzecia tu obecność i chociaż tym razem nie przejechaliśmy parku ani w poprzek, ani na osi północ-południe, to jednak widzieliśmy sporo ciekawych miejsc i to takich, w których miałem okazję być po raz pierwszy.

„Kaszubską Marszrutą” do Małych Swornychgaci
Park Narodowy Bory Tucholskie
Park Narodowy Bory Tucholskie
Park Narodowy Bory Tucholskie, jezioro „Kacze Oko”
trasa w rezerwacie „Kacze Oko”
krzyż napoleoński
wyjeżdżamy z parku narodowego bram ą w Bachorzu

      Drogą rowerową dojechaliśmy do Charzykowych. Wreszcie pierwszy raz zajechałem tu na przystań. Hanka poszła w międzyczasie spać, a my zatrzymaliśmy się na zapiekankę na promenadzie, po tym jak Wojtek zaliczył niegroźną na szczęście kraksę.
      To pewnie gdzieś tutaj, Pan Samochodzik ścigał wspólnie z Karen Petersen swoim wehikułem podejrzanego typka „Mysikrólika”, pomocnika oszusta Malinowskiego.

       No i nareszcie! W Charzykowych są pamiątki i mogę kupić jakieś pocztówki. Pogoda zaczęła się sypać i znów w każdej chwili mogło padać. A pewnie będzie na pewno.

      Przy wyjeździe z Charzykowych padło zwyczajowe hasło „ruszamy” i każdy pojechał przed siebie, nie czekając na mnie. Trochę to skomplikowało drogę, bo musieliśmy się wracać i w ogóle wyjechaliśmy na jakieś osiedla i opłotki, a kiedy kiedy wreszcie dotarliśmy do ulicy, trzeba było jechać do Chojnic ruchliwą drogą.

w Charzykowych
na przystani w Charzykowych
w stronę Chojnic

         Ale otóż i Chojnice! Przejeżdżamy stare miasto, przez Bramę Człuchowską i rynek. Nie było teraz okazji zatrzymać się i popatrzeć na miasto, bo – jakże by inaczej – zaczęło padać.  
      Chcieliśmy jak najszybciej dojechać do schroniska – bursy. Wieczorem mieliśmy się ogarnąć i iść na miasto, na tradycyjną pożegnalną pizzę, ale zrobił się wieczór, trochę padało i Wojtek wyciągnął mnie na boisko.
        Koniec końców na miasto dziś już nie poszliśmy, ale szybkim wypadem zamówiliśmy pizzę w pobliskiej pizzerii i ją z Ewą i Wojtkiem przynieśliśmy.
         Zasadnicza część wyprawy dobiegła końca w Chojnicach.

pod Bramą Człuchowską w Chojnicach
Chojnice
Chojnice

 

Dzień 10
wtorek,1 sierpnia 2023 r.
Chojnice / powrót
Ślad GPX (do pobrania)

      
        Pociąg mamy dopiero po godz. 13, co daje nam szansę co nieco w tych Chojnicach zobaczyć. To największe miasto na całej naszej trasie i do tego z bogatą historią i zachowanymi zabytkami.
     Było dość czasu, żeby wstąpić do muzeum w Bramie Człuchowskiej. Na kilku piętrach mieszczą się zbiory dotyczące historii miasta, regionu, archeologiczne, a na najwyższym piętrze wystawa malarska. Przez wąskie okno tej średniowiecznej budowli prezentuje się skąpana w deszczu połać Chojnic. Bo pada znów od rana.

        Na sam koniec wydarzyła się kraksa na rynku, kiedy Ania nie wyrobiła z szerokością przyczepki koło betonowego klombu. Klomb wyszedł bez szwanku, Ania też, jeno bagażnik naruszył swoją sylwetkę.

       Oprócz głównej siedziby w Bramie Człuchowskiej, zbiory są prezentowane w basztach: Szerokiej (broni) oraz Kurzej Stopce (regionalia i rękodzieło, z tymi pięknymi kwiatowymi motywami typowymi dla kaszubskiego zdobnictwa). Ta część murów obronnych Chojnic jest dobrze zachowana, z licznymi basztami. Obwarowania pochodzą z XIV w., a z trzech dawnych bram zachowała się tylko ta jedna – Człuchowska.

zbieramy się do wyjazdu z bursy

      Oprócz murów obronnych, uwagę przykuwa rynek z fontanną i neogotyckim ratuszem, a nieopodal gotycki, masywny  kościół. To oczywiście nie wszystkie ciekawe miejsca Chojnic i najbliższej okolicy (np. nieodległe Krojanty), ale nie na wszystko nam starczyło czasu.

    Nieubłaganie zbliżał się moment końca wyprawy. Przed odjazdem wstąpiliśmy na obiad do baru „Smakosz” i był to strzał w przysłowiową „10”. Lada chwila przyjechał nasz transport po rowery i bagaże, czyli Dawid z kolegą.
     Samochód pakowaliśmy nieopodal rynku, a później pieszo poszliśmy na dworzec. I był to mokry spacer, bo lunęło z nieba jak jeszcze ani razu w przeciągu ostatnich dziesięciu dni. Tak, wiem, aż ciężko w to uwierzyć.

widok na Chojnice z muzeum w Bramie Człuchowskiej
kaszubskie wzornictwo

         Podróż koleją jak zwykle skraca czas (życia). Już z Chojnic był poślizg czasowy. Każdy nasz pociąg był opóźniony. Najbardziej uciążliwy był ten z Piły do Poznania, bo nie wiem kto wymyśla osobowe na takiej długiej trasie i to nad morze (do Kołobrzegu). Pociąg zapchany, a do tego jakiś pijak się na mnie zataczał, dyszał i chuchał. Okropność.

     Wyprawa skończona i zrealizowana. Nowi wyprawowicze mogą to wydarzenie wpisać w swój życiorys 🙂 Z Ewą jedzie się świetnie, ona jest ze wszystkiego zadowolona i wszystko się podoba. Na każdym zdjęciu jest uśmiechnięta. Trochę gorzej z Hubertem, bo miałem wrażenie, że raczej się nudził.

       A przecież to była wyprawa przez taką piękną krainę! Było tak jak sobie wyobrażałem. Kiedy wjechaliśmy do lasu za Tucholą, wyjechaliśmy z niego w Chojnicach. Tak jak chciałem. To była jedna wyprawa pośród lasów, jezior, rzek i rzeczek. Nawet ludzi nie było po drodze za dużo. Chyba na każdym noclegu na polu namiotowym budziły nas żurawie. Pod tym względem to była absolutnie udana wyprawa. Brakowało mi Janka, bo chociaż pewnie z Wojtkiem i Hubertem by tu odstawiali wspólnie harce na wyższym poziomie, to jednak żałuję, że nie mógł jechać. Ale na koniec sierpnia do Morynia pojedziemy już we trójkę.

        No i ta pogoda. Przez wszystkie dziesięć dni wyprawy, nie było ani jednego takiego, w którym nie moczyłby nas deszcz. Mniej lub bardziej, ale pojawiał się codziennie i wpływał na organizację dnia. Ale wyszło dobrze.
       To były wyborne dziesięć dni, które jak zwykle szybko się skończyły. Za szybko jak zawsze. A mi się jeszcze chciało jechać. Jak zawsze kawałek dalej.

przed ratuszem na rynku w Chojnicach

Ósma Wyprawa Rodzinna Bory Tucholskie 2023

Tuchola
– Woziwoda – Czarna Woda – Wdzydze – Laska – Kokoszka – Chojnice
23 lipca – 1 sierpnia 2023 r.