Przygoda w Górach Sowich 2023
Rowerowy wyczyn między 7 a 11 czerwca 2023 r. zacząłem planować zaraz na początku roku. Były różne pomysły, przygotowałem kilka propozycji, a chłopaki wybrali Góry Sowie. To będzie chyba jak dotąd nasze największe rowerowe wyzwanie.
Zaplanowałem trasę z Ząbkowic Śląskich do Dzierżoniowa, wybierając po drodze kilka istotnych miejsc, które koniecznie chciałem pokazać swoim synom i które w Górach Sowich stanowią swojego rodzaju „must see”. Miałem też nadzieję, że uda się nam wyjść na jakieś górskie szlaki.
Rowerowo nie miało być tak łatwo, bo czekało nas kilka solidnych podjazdów i przełęczy.
Dzień 1
środa, 7 czerwca 2023 r.
Trasa: Ząbkowice Śląskie – Tarnów – Mikołajów – Srebrna Góra
dystans: 19,5 km
GPX (do pobrania)
Dojazd do Ząbkowic Śląskich nie jest nawet jakiś specjalnie wymagający; tyle, że przesiadkami. Nasze miały miejsce w Żarach i Legnicy, gdzie nawet mieliśmy tyle czasu, że wyskoczyliśmy na zamek, bo jest bardzo blisko stacji kolejowej. Ostatni odcinek podróży był właśnie z Legnicy już do Ząbkowic.
W Ząbkowicach Śląskich jest co zwiedzać i poznawać.
Już po drodze ze stacji do centrum miasta było kilka kościołów. Zaraz na początku, jako pierwszy łupem krajoznawców pada kościół pw. Narodzenia NMP, zbudowany jako kościół cmentarny w 1728 roku. Cmentarz został dużo wcześniej, bo w 1552 i wówczas wzniesiono wcześniejszą kaplicę pw. św. Mikołaja.
To z tym cmentarzem i kaplicą związana jest słynna ząbkowicka legenda o grabarzach, którzy w 1606 roku zostali oskarżeni i skazani na śmierć za zbezczeszczenie zwłok, niegodne praktyki, sprowadzenie zarazy i oczywiście czary.
Zaczęło się od zarazy, która spustoszyła miasto w 1606 roku. Aresztowano dwie kobiety i sześciu mężczyzn, którzy pod wpływem „specjalnego traktowania” przyznali się do różnych zbrodni i odrażających praktyk i bezeceństw. Ze zwłok przygotowywali trujący proszek, którym smarowali klamki i kołatki domów, przyczyniając się do rozprzestrzeniania zarazy. Proszek rozsypywali też w domach. Na etapie śledztwa wskazano kolejne osoby, tak, że ostatecznie ukarano siedemnaście osób. Kara oczywiście mogła być tylko jedna. Stos.
Echa tych wydarzeń są łączone z powieścią Frankenstein Mary Shelley, która mogła znać tę legendę i inną, o potworze z ząbkowickiego zamku. Wszak Frankenstein, to dawna nazwa Ząbkowic.
W każdym razie, kaplica cmentarna w dalszym ciągu stoi, choć wygląda na zaniedbaną.
Minęliśmy łańcuch dawnych murów obronnych. Najlepiej są zachowane wzdłuż ulicy Sienkiewicza, z Basztą Gołębią na czele. Zbudowano ją na początku XVI w., a nazwa, zdecydowanie późniejsza, pochodzi od nazwiska – Taube (niem. Gołąb). Człowiek o tym nazwisku miał tu pracownię modelarską przed wojną. Od strony ulicy baszta jest cylindryczna, od strony miasta ma konstrukcję szachulcową.
Tuż przy rynku, choć nieco w głębi stoi kościół pw. Podwyższenia Krzyża Św. przy dawnym dominikańskim klasztorze. Kościół zaczęto budować pod koniec 1 poł. XV w., a zakończono dopiero w 1515 roku.
Na rynku stoi napis „Kocham Ząbkowice”, no to robimy sobie z nim zdjęcie, z ratuszem w tle. Zachwyca jego neogotycka forma i architektoniczne detale. W chwilę później podjeżdżamy do krzywej wieży. To chyba najbardziej kojarzony z Ząbkowicami obiekt. Pierwotnie była w pierścieniu murów miejskich, ale gdy te przesunięto, znalazła się w obrębie miasta i stała się dzwonnicą pobliskiego kościoła pw. św. Anny. Licząca 34 m wysokości, o grubości murów do 4 m, jest najwyższą „krzywą wieżą” w Polsce. Zbudowana na początku XV w., przechyliła się 24 sierpnia 1598 roku. Obecnie odchylenie od pionu sięga 2,14 m.
Przeszliśmy przez furtę ogrodzenia średniowiecznego kościoła pw. św. Anny i wstąpiliśmy do muzeum regionalnego. Tu chłopaki poznali z grubsza historię dra. Frankensteina. Niestety nie było tym razem filmu National Geographic. Przewodnik opowiadał z fajnym zaangażowaniem i mam nadzieję, że coś tam chłopaki z tego zapamiętali. Jak najbardziej sprzyja temu sposób prowadzenia opowieści. Można też zejść do piwnic i poczuć nastrój grozy pracowni szalonego naukowca.
Szczerze polecam odwiedzić izbę pamiątek regionalnych w Ząbkowicach, będąc w tym mieście, bo to po prostu fajna zabawa. Już sama inscenizacja sali rozpraw wprowadza w klimat procesu grabarzy, a można też mieć nieprzyjemność bycia postawionym w stan oskarżenia.
Po wizycie w muzeum koniecznie zajechaliśmy jeszcze na zamek. Dziś to ruiny, a początki zamczyska sięgają XIV w. Budowla była jeszcze w stanie użytkowym w okresie międzywojennym. Objechaliśmy zamek dookoła, który łączy w sobie cechy średniowieczno-renesansowe. Sam zamek położony jest w otoczeniu parku.
Wróciliśmy jeszcze raz na rynek i spałaszowaliśmy po wielkiej zapiekance. W takim mieście jak Ząbkowice, można dużo dłużej łazić po zakamarkach i wyszukiwać ciekawostek, jak np. dawna średniowieczna kaplica szpitalna, obecnie cerkiew prawosławna przy ul. Kłodzkiej. Tyle, że zawsze brakuje na to czasu.
W każdym razie, pokrzepieni zapiekanką zbieraliśmy się do drogi. Jak zwykle najmniej komfortowy był właśnie wyjazd z miasta. Nie było przy tym ani drogi rowerowej, ani nawet chodnika. Na szczęście zaraz za Ząbkowicami skręcaliśmy na Tarnów i ruch samochodowy przestał się nam naprzykrzać. Za Tarnowem w ogóle zrobiła się polna droga, a przed nami wyrosły pasma Gór Sowich i Bardzkich, które rozdziela przełęcz Srebrna.
Jechaliśmy polem i lasem przez masyw Brzeźnicy, takiej niewielkiej, odosobnionej górki. W paru miejscach było lekko pod górę, a przy drodze spotkaliśmy zająca. Zresztą w ogóle fajna jest tam droga do jechania i nie żałowałem, że nie jechaliśmy szlakiem kolejowym. Zresztą przejedziemy się nim jutro do Stoszowic, a ja zawsze szukam rożnych dróg, żeby nie powtarzać tej samej.
Potem to już do leśniczówki cały czas dobry zjazd, a góry potężniały przed nami z każdą chwilą. Ostatni odcinek to asfaltowa droga do Srebrnej Góry.
I wreszcie ją widać, twierdzę srebrnogórską.
Nasz kwaterunek, to Dom Pod Fortami. Trzeba tu trochę podjechać, bo to początek wdrapywania się na przełęcz Srebrną. To miejsce też mi znane, nocowałem tu w 2014 roku. Z okna pokoju mamy niezły widok w kierunku na Ząbkowice i Piławę. Jutro nie przenosimy się dalej rowerami, ale mamy w planie różne aktywności.
Wieczorem przeszła burza, która ciągle się tu kręciła, już jak wyjeżdżaliśmy z Ząbkowic. Grzmiało jak przejeżdżaliśmy przez Brzeźnicę i najwyraźniej teraz wróciło. Całkiem znaczna intensywność dnia spowodowała, że już o 22 chłopaki spali jak bobry.
Dzień 2
czwartek, 8 czerwca 2023 r.
1. trasa piesza
Twierdza Srebrna Góra – Żdanów – Srebrna Góra
dystans: 8,8 km
GPX (do pobrania)
Spaliśmy komfortowo, bez przymusu wczesnego wstawania. Przyjamniej tego dnia. Planowałem jednak na dzisiaj podział aktywności, bo miało być i zwiedzanie z historią i trekking po okolicy i mały wypad rowerem. Dojście do twierdzy też ma swoje zalety, bo całkiem nieźle się tam idzie pod górę. Dzięki temu poznamy, z czym nam się przyjdzie zmierzyć jutro rano, kiedy będziemy wjeżdżać na przełęcz. Zrobiła się piękna pogoda i spacer po Srebrnej Górze był dużą przyjemnością.
Zwiedzanie twierdzy przypadło nam przy udziale kapitalnego przewodnika. Poczucie humoru i sposób oprowadzania rewelacja. Cała grupa co chwilę zanosiła się śmiechem, do tego przewodnik nieustannie aktywnie angażował zwiedzających i to w każdym wieku.
Sama twierdza to też niezła atrakcja historyczna. To pruska pamiątka z XVIII w., największa górska twierdza w Europie, zbudowana w strategicznym miejscu, na wąskiej przełęczy Srebrnej i jak już wspomniałem wyżej, rozdzielającej działy gór Bardzkich i Swoich na wysokości 568 m n.p.m. Z korony donżonu rozpościera się piękny widok na okolicę, na Ząbkowice, na pobliski fort Ostroróg zbudowany po drugiej strony przełęczy. Korzystając z pięknej pogody i ciepłych prądów powietrznych, w przestworza wzbijało się dziś mrowie paralotniarzy, którzy niczym wielkie, prehistoryczne ptaki wypełniały niebo.
Po zwiedzaniu twierdzy poszliśmy na mały obiad (przy parkingu i przełęczy jest bar), a potem zrobiliśmy obiecany trekking po okolicznych górach w stronę Żdanowa, między fortem Ostroróg, przez wiadukty Sowiogórski i Żdanowski. Korzystaliśmy głównie z niebieskiego i czerwonego szlaku.
Historia kolei sowiogórskiej jest stosunkowo krótka. Zbudowana na samym początku XX w., miała być atrakcją turystyczną i służyć transportowi węgla i łączyć Ścinawkę Średnią z Dzierżoniowem. Okolice Srebrnej Góry były najbardziej wymagającym odcinkiem. Trudności terenowe wymuszały budowę wysokich wiaduktów (Sowiogórski ma 28 m wysokości, a Żdanowski 23,5 m). Z technicznego punktu widzenia jest to kolej zębata, z dodatkową środkową szyną działającą na koła zębate taboru i spowalniające ze względów bezpieczeństwa, skład na trasie o dużych nachyleniach. Już po I wojnie światowej kolej sowiogórska przestała być opłacalna i zawieszona, a następnie rozebrana jeszcze w latach 30-tych, przed II wojną światową.
Trasa była urokliwa, w sam raz na południowy spacer. Szczególnie pięknie było przy łąkach. Wyszliśmy przy dawnym cmentarzu w Srebrnej Górze.
2. Trasa rowerowa:
Srebrna Góra – Stoszowice – Budzów – Srebrna Góra
dystans: 18,7 km; przewyższenia 322 m
GPX (do pobrania)
Pora była jeszcze wczesna, a pogoda wyśmienita. Trochę mi zaczęli marudzić (to nie jest tak, że dzieci są takie zawsze chętne i nie mogą się doczekać łażenia, gdzie ich tam tatuś wlecze), ale byłem nieugięty i krótka trasa rowerowa musi być. Wybraliśmy się do pobliskich Stoszowic zobaczyć renesansowy zamek z XV w. To znaczy tyle o ile można zobaczyć przez bramę, bo jest to prywatna posiadłość.
Do Stoszowic pojechaliśmy szlakiem kolejowym, szutrem. W drodze powrotnej zajechaliśmy do Budzowa, gdzie jest ładny pałac (teraz szkoła) i cztery krzyże tzw. pokutne w murze przy kościele. Tym samym szlakiem wróciliśmy do Srebrnej Góry, jadąc obok ruin wiatraka, malowniczo stojącego w środku pola. Jutro jedziemy dalej i to będzie już solidnie w góry. Na sam początek trzeba przejechać przełęcz Srebrną. Byliśmy dobrej myśli nie bardzo się tym przejmowaliśmy, do późnej pory grając w tenisa stołowego. Tu „Pod Fortami” w ogóle są fajne warunki.
Dzień 3
piątek, 9 czerwca 2023 r.
Trasa: Srebrna Góra – Podlesie – Wojbórz – Jugów – Sokolec – Przełęcz Sokola – Schronisko „Orzeł”
dystans: 24,6 km
GPX (do pobrania)
Z rana czekała na nas przykra niespodzianka – chmury i prognoza deszczu. Nie tego się spodziewałem po wczorajszym dniu, zresztą śledziłem prognozę. Wszystko dobrze spakowane, gotowe do drogi, a tu trzeba czekać. A zaczęło padać o 8.30. Niby niezbyt mocno, ale bez sensu moknąć już od samego rana. Znów zabijaliśmy przymus czekania ping-pongiem, ale o 10 mówię ostatecznie – ruszamy.
Wyciągnęliśmy rowery z garażu i w drogę. Zaczął się mozolny podjazd przez Srebrną Górę. Przejechaliśmy może trochę więcej niż połowę podjazdu do przełęczy, kiedy lunęło konkretnie.
Akurat byliśmy przy dawnych koszarach żołnierzy (dziś to odremontowany pensjonat), które zbudowano w 1776 roku. To długi ciąg malowniczych kamienno-ceglanych budynków wzdłuż głównej drogi nieopodal twierdzy. Nie bardzo było gdzie się schować. Wcisnęliśmy się pod zadaszeniem jakiegoś garażu i tak staliśmy dobre pół godziny. W sumie było to jedyne dostępne miejsce. W tym czasie pobocze drogi zamieniło się w rwący górski strumień.
A my staliśmy.
Przestało jednak padać i natychmiast ruszyliśmy dalej. Myślałem, że zatrzymamy się w barze przy parkingu pod twierdzą, ale w tę pogodę był zamknięty. Przejechaliśmy więc przez przełęcz i zaczęliśmy trochę zjeżdżać w dół.
Trudny to był dzień. I pogoda niepewna i droga wymagająca, a asfalt tragicznie dziurawy. Po Janku nie widzę, żeby jakoś cierpiał na tych podjazdach. Jak ja lubię patrzeć na niego, jak on jeździ. Wojtkowi trochę mniej pasują takie trasy, ale przecież sobie dobrze radzi. W każdym razie, to nie jest nic ponad ich siły.
Kolejny deszcz przeczekaliśmy na przystanku Dzikowiec – Podlesie, który był podtopiony przez wielką kałużę, z której bryzgało na nas wściekle, kiedy tylko jakiś samochód przejechał blisko. Za to gofry z dżemem na zimno, które wyciągnęliśmy były super.
O ile potem do Jugowa było trochę w dół, to od skrętu na Walim, aż do samego końca trasy był niemal nieustanny podjazd. Jego kulminacją była przełęcz Sokola (754 m n.p.m.), w masywie samej Wielkiej Sowy. A ten odcinek to z 9 km. Ciągle pod górę, z 436 m n.p.m. na przełęcz. Ale to jeszcze nic, bo ostatni odcinek jakim było podejście do schroniska, skończyło się karkołomnym pchaniem rowerów, bo po tej stromiźnie z sakwami nie szło jechać. I tak pchaliśmy te rowery na raty, ze wspaniałym widokiem za sobą. Byliśmy jednak w schronisku bardzo wcześnie, bo niedługo po godz. 14. Daje nam to tę możliwość, że na Wielką Sowę wchodzimy dzisiaj, jak tylko odsapniemy.
Wielka Sowa, to najwyższy szczyt Gór Sowich, które zbudowane są z najstarszych w Sudetach prekambryjskich gnejsów. Większa część pasma objęta jest ochroną w formie Parku Krajobrazowego Gór Sowich, powołanego do życia w 1991 roku.
Zakwaterowaliśmy się w schronisku „Orzeł”, zbudowanym w latach 1931-1932. Ma bardzo fajny klimat. Zjedliśmy porządny obiad i poszliśmy na Wielką Sowę (1015 m n.p.m.). Szliśmy czerwony szlakiem, który nie jest w żaden sposób szczególnie wymagający. Przejście ma pięknym, leśnym szlakiem. Po drodze mija się nieczynne schronisko Sowa. To byłaby wielka strata, gdyby popadło w zatracenie, a jest przecież jeszcze starsze niż „Orzeł”, bo z końca XIX w.
Na Wielką Sowę
GPX (do pobrania)
Hej Rympałowcy! Coś chyba deszcz Was polubił? Niezmiennie podziwiam Was, a szczególnie chłopaków! Trochę podrośli i trasy trudniejsze pokonują. Po swoim młodym pamiętam, że trochę marudził, ale teraz, po dwudziestu latach mówi, że nie było źle. I była to dla niego najlepsza szkoła zarządzania problemami. Pozdrawiam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mało powiedziane, że polubił. Poczekajcie, aż będzie opis najważniejszej wyprawy wakacyjnej…
Młodzież rośnie, nie ma co. To wyjazd prawie sprzed roku, teraz są jeszcze więksi. Ostatni się żona zdziwiła, jak starszy do góry pociągnął. A Góry Sowie sami chcieli. Są trudności, ale żadne dramatyczne i buntownicze. W tym roku w czerwcu robimy Orle Gniazda, też sami wybrali. Zobaczymy, co powiedzą za piętnaście lat 🙂
też pozdrawiamy!
PolubieniePolubienie
Piękne widoki, i te kolory! Jak czytam i oglądam takie relacje to zawsze mam w środku uczucie tęsknoty za ciepłymi dniami i niesamowitą chęć aby wskoczyć na rower i podziwiać wszystko dookoła ! 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Też już się nie mogę doczekać wiosny i lata. Na razie pozostaje szlifować nowe plany i pomysły. No i kończyć opisy z zeszłego roku, bo tych dużo mi jeszcze zostało 🙂
PolubieniePolubienie
Pingback: Rowerowy czerwiec 2023 | Rowerem na Rympał